niedziela, 16 września 2012

XVI Międzynarodowy Tyski Bieg Uliczny i I Tyski Półmaraton





Dziś w Tychach odbywały się dwa biegi – cykliczny już bieg uliczny na 10km i historyczny pierwszy półmaraton. Od kilku tygodni planowałam pobiec w którymś z nich, nie umiałam się tylko zdecydować. Przymierzałam się do łamania 50 minut na 10km, z drugiej strony myślałam o treningowym przebiegnięciu półmaratonu przed Silesią. Finalnie pobiegłam w krótszym biegu, jak debiut to debiut – pierwszy udział w półmaratonie poczeka do 7 października. Zaczęło się bez pośpiechu, pakiet startowy odebrałam dzień wcześniej. Wyjechaliśmy więc rodzinnie na niecałą godzinkę przed startem, wysiadłam przed wjazdem na Paprocany, dobiegając na start zrobiłam rozgrzewkę. 

Startowaliśmy o 12.30, my na 10km jako pierwsi, półmaratończycy czekali. Mieli więc czas na doping. I tu pies był pogrzebany. Wystrzeliłam jak szalona 4:20 min/ km ( BO a nie mówiłaś?!), dałam radę w tym tempie 2 kilometry i to chyba tylko dla tego, że po pierwszych kilkuset metrach był nawrót i znów dawaj przez tunel czekających na swój start półmaratończyków. Wiedziałam już, że będzie źle. I było. Trzeci
( 5:09) i czwarty (5:14)  kilometr to walka z sama sobą. Miałam taki moment, kiedy zastanawiałam się po co mi to. Z pomocą przyszli dwaj panowie, którzy biegli treningowo i na małą chwilę zostali ze mną. Chyba widać było, że nie najlepiej ze mną.  Dzięki nim nie zwalniałam już dalej i doszłam jakoś do siebie. Po nawrocie było już z górki, chociaż wcale z górki nie było. Biegłam w większej grupce, jak zwykle wyprzedając na podbiegach i będąc wyprzedzaną na zbiegach. O co kaman z tymi zbiegami, że zawsze zwalniam ?! Do dziewiątego kilometra było spokojnie, serducho postanowiło ze mną zostać i nie wyskakiwać z klatki piersiowej. Jednak wystrzał na pierwszych dwóch kilometrach nie dał osobie zapomnieć, na ostatnim kilometrze dałam się wyprzedzić dwóm dziewczynom. Wiedziałam, że są tuż tuż, a potem widziałam jak mnie mijają, odbiegały powoli, a ja i tak nie miałam siły powalczyć i gonić :( Ledwo znajdowałam siły na ostatni podbieg (kto wymyślił metę na samej górze kilkuset metrowego podbiegu?), wydawało mi się, że człapię i za nic nie umiałam przyspieszyć. Za metą zauważyłam Marido. Nie pomogło. Aż nagle dostałam skrzydeł, kiedy na 100, może 200 przed metą zauważyłam mojego niespełna półtorarocznego Synusia bijącego brawo z takim zapałem, że chyba nigdy już nie zapomnę jego wyrazu twarzy w tamtym momencie :) Dobiegłam w 48:32. Szczęśliwa, bo bardzo chciałam poniżej 50 minut. I zła, bo nie biegło mi się dobrze. Co ja sobie myślałam na tych pierwszych kilometrach?

Finalnie wyszło średnio 4:51 min/ km. I tak się teraz zastanawiam, czy gdybym zaczęła wolniej to było by szybciej, czy jednak nie? Udało mi się zgromadzić zapas, którego nie byłam na szczęście w stanie stracić, więc może to i dobrze, że tak zaczęłam, sama nie wiem… Tak czy inaczej moje myśli zostały bardzo szybko oderwane od biegu, medal przejęty przez Najlepszego Motywatora i na plac zabaw!



I całe szczęście, że bieg odbywał się przy fantastycznym ośrodku Paprocany. W innym razie nie dałabym rady wytrzymać ponad czterech godzin w oczekiwaniu na dekorację. Tak. Czterech bitych godzin. W międzyczasie biegi dla dzieci, super że były, zabawa przy kibicowaniu fantastyczna, dekoracje dla dzieci, potem oczekiwanie nie wiadomo na co. A potem, tadam, tadam… udało mi się po raz drugi wskoczyć na podium. Co prawda dzięki temu, że open i kategorie wiekowe się nie dublowały, ale co tam pochwalę się, nie wiadomo kiedy znów mi się to przydarzy :)
 



Organizacyjnie nie było najlepiej. I piszę to z czystym sumieniem, choć doświadczenie moje jest raczej marne. Już w sobotę przy odbiorze pakietów był chaos. W sumie podchodziłam do czterech osób, ale to nic, miała przecież czas. Oczekiwanie tyle godzin na dekorację nie tylko dla mnie było męczące. Niewiele było kategorii, w których wszyscy laureaci doczekali by stanąć na podium. Podobnie czekanie ponad godzinę na wyniki, brak chipów i błędy w wynikach irytowały wszystkich. Najgorszym punktem był nawrót na trasie – akurat kiedy nawracaliśmy dobiegali do nas półmaratończycy, żeby zrobić nawrót na trasie obejmującej szerokością pas ruchu trzeba było wbiec im pod nogi. Masakra dla mnie i dla czarnoskórego biegacza, któremu pewnie napsułam krwi…

10 komentarzy:

  1. Odpowiem Ci. Gdybyś zaczęła wolniej, na pewno byłoby lepiej. Różnica tempa między początkiem a końcem była zbyt duża, byś mogła się nad tym zastanawiać. Ale na błędach się uczymy :) Powodzenia na Silesii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede wszystkim gratuluję super biegu! Czytam czytam jak narzekasz a tu nagle - taki piękny czas! Ja takie tempo ledwie mogę osiągnąć w biegu na 1 kilometr :)Co do taktyki, też myślę, że gdybyś zaczęła wolniej nieco, mogło by być lepiej. Sama po sobie widzę, że w dłuższym biegu jak zacznę powolutku to rozgrzewam się dopiero po kilku kilometrach i nawet ja jestem w stanie trochę przyspieszyć. Fajny medal do kolekcji :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brawoooooooo! Ala dobry czas, miejsce na pudle, więc spisałaś się na medal :) Gratki i pozdrowaśki ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma co gdybać, co by było, gdybyś zaczęła wolniej. Może i czas byłby lepszy, a może wcale nie. Wynik wspaniały, gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  5. tyle narzekania, a na końcu taki piękny wynik! dla mnie marzenie :) gratulacje i powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję wszystkim:)
    Ewa - wynik dla mnie tez jest jak marzenie :) jednak wymęczony straszliwie, bo biegło mi się źle, dlatego do końca nie jestem zadowolona, pozostaje mi na półmaratonie nie popełnić tego samego błędu

    OdpowiedzUsuń
  7. brawa, tylko nie osiadaj na laurach, następnym razem poprawisz błędy z szybkiego startu i będzie jeszcze lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A nie mówiłam? ;) GRATULACJE!

    OdpowiedzUsuń
  9. Gratuluję!
    PS
    Bo już dawno miałem to napisać, jeśli Ty w warunkach treningowych robisz połówkę w 2:07, to na zawodach powinnaś walczyć o złamanie 1:50, a może nawet 1:45. Tylko nie zacznij za szybko!

    OdpowiedzUsuń