sobota, 16 grudnia 2017

Czterdzieści pięć na dychę. Epizod pierwszy.

Dlaczego moja życiówka na dychę miała 5 lat?  Dobre pytanie.

Zachłysnęłam się górami. W górach jest najlepiej, bez dwóch zdań. W górach jest wszystko co kocham. W górach mam swoje momenty, mam swoje ultra. W górach jest wyjątkowo. Dają siłę, dają wiarę, dają oddech. Pozwalają na przekraczanie granic. Ilość marzeń, planów i pomysłów na siebie w górach rośnie. Góry dały mi już wiele i pewnie mogą dać jeszcze więcej. W życiu bym nie przypuszczała, że wejdę sama do ciemnego lasu. W życiu. W życiu bym nie uwierzyła, że jestem w stanie napierać w wichurze, upale, śniegu po kolana, deszczu, ciemną nocą, czasem zamykając metę i się nie poddać. W życiu. W życiu nie posądziłabym siebie o siłę, kiedy wszystko się wali, by walczyć do końca. Zawsze do końca. A jednak.

Jeśli byłabym rybą, góry byłyby moją wodą.

Na horyzoncie rysują się miękko marzenia, pomysły i plany. Nie na dziś, nie na jutro, nie na ten rok, ale zrobię co trzeba, żeby je zrealizować. Nawet jeśli oznacza to pozbycie się odrazy do szybkiego biegania. Taka oto historia. Poza tym Ktoś rzucił mi wyzwanie 45 minut. Ja nie pobiegnę?

Walka o każdy krok finiszu. Fot. Napędzany Kebabem - Cezary biega, pisze, je.