niedziela, 12 stycznia 2014

Siła biegowa x 1771

Dziś odbyła się kolejna edycja Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich. Kolejna, którą opłaciłam i w której nie wystartowałam. Frustruje mnie to, żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie. Najpierw byłam chora. Nienawidzę tego, traci się kontrolę nad wszystkim. Potem byłam w Tatrach, na co oczywiście nie narzekam :) A dzisiaj małżonek został zawezwany do pracy.  Na trening miałam dokładnie 90 minut, co raczej nie daje szans na podróż do Krakowa L A ja tak bardzo chciałam pobiegać jeśli nie po górach to po pagórkach chociaż…

Zamiast się użalać, wybiegłam szybciej niż pomyślałam o czymkolwiek. Bez telefonu (bo zapomniałam), bez Garmina (pojechał na wycieczkę do stolicy się serwisować) za to z pomysłem na trening. Bo przecież miała być siła biegowa. Co prawda kilometr od domu mam piękne hałdy (o takie) na których można się pięknie sponiewierać, ale od momentu kiedy kilka tygodni temu serce mi stanęło i zrobiłam tempówkę życia, boję się sama zaglądać w tamte rejony.

Ruszyłam w miasto, czego na co dzień nie lubię, bo co tu lubić w Kato, ale lepszego kierunku wybrać nie mogłam. Lecę sobie niespiesznie, aż tu nagle mijam sobie taki oto obrazek:


  
Eureka! To były pierwsze schody na które dziś wbiegłam. 42 stopnie x 3, więcej nie dałam rady. Grupa pracująca przy wykończeniach nowej siedziby Muzeum Śląskiego, skutecznie mnie przegoniła.  Aż mi się nie chce tego komentować, bo musiałabym denerwować się tym jak niektórzy przedmiotowo traktują kobiety…

Poleciałam dalej. Cyk.


25 stopni wąskich i 27 szerokich. Na szerokich fantastycznie robiło się wieloskoki. To było zdecydowanie odkrycie dzisiejszego treningu. Razem 52 stopnie x 10.


Biegnę dalej, tym razem już w konkretnym kierunku. Na zakończenie treningu 45 stopni x 25. 


Razem 1771 stopni. Nie wiem czy to mało czy dużo, ale czuję się co najmniej jakbym przebiegła z trzydzieści kilometrów. Lubię ten stan od czasu do czasu. Myślę, że schody zagoszczą na dłużej w moim planie treningowym. Zwłaszcza mając na uwadze plany czerwcowe, mogą okazać się przydatne. Zdecydowanie wpływają na podniesienie wydolności i wytrzymałości. Nie są to co prawda góry, ani nawet pagórki, ale jak się nie ma co się lubi to wiadomo.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Każdy ma jakiegoś bzika


Coś nie mogę się zabrać za podsumowanie minionego roku. Całym sercem, głową i nogami jestem w tym, co przede mną, a nie w tym co za mną.  Rok 2013 na zawsze pozostanie rokiem mojego debiutu maratońskiego oraz rokiem złamania magicznej dla mnie czwórki w maratonie. Oczywiście z maratonów jestem dumna, ale wolałabym jednak spuścić zasłonę milczenia na wszystko co działo się wokoło, bo biegowo działo się niewiele. Wzięłam udział w raptem sześciu zorganizowanych biegach, najczęściej na dystansach i formach trudnych do porównania z rokiem poprzednim. No cóż, nie da się ukryć, że raczej nie chciałam tej konfrontacji…

Z prób podsumowań został mi kolaż zdjęć z poprzedniego roku.


I nie mam już wątpliwości co będzie moim celem w tym roku. W góry uciekam, kiedy tylko pojawia się okazja, a jeśli nie pojawia się długo to wtedy trzeba ją po prostu wynaleźć. Zeszłe lato i jesień to krótkie i przyjemne spacery i przebieżki, w większości z udziałem naszego dwulatka. Z każdym wyjazdem jednak rośnie mój apetyt na więcej.  Marzenie o bieganiu w górach to taka moja mała obsesja. Nie pozostaje nic innego jak się z nią zmierzyć. Że będzie trudno to wiem, wystarczy że przypomnę sobie mój pierwszy start w Beskidach, ale czy ktoś kiedyś obiecywał, że będzie łatwo? Zakasałam rękawy, a raczej nogawki i pracuję nad tym, żeby marzenie mogło stać się celem. 


Jest taki bieg, który śni mi się po nocach. Tatry, + 1700/-1400 m przewyższenia na 25 kilometrach. Zwariowałam? Pewnie tak, ale i tak chcę to zrobić i stanąć w czerwcu na starcie kolejnego Wysokogórskiego Biegu im. Franciszka Marduły. Już. Napisałam. Nie ma odwrotu. Publikuję szybko, żeby się nie rozmyślić.

www.biegigorskie.pl