niedziela, 14 lipca 2013

Góry po raz pierwszy. Bieg Beskidzkiej 5 o Wiślańską Krykę.

Stało się. Biegi górskie siedzą mi w głowie od jakiegoś czasu, ale dobrze przecież wiem, że bez porządnego trenowania o górach nie ma co myśleć. Wiem, co mogłabym z tym zrobić, ale na razie to by było na tyle. Decyzja, żeby wystartować w I Biegu Beskidzkiej Piątki o Wiślańską Krykę była spontaniczna. Jeden sms z pytaniem, czy jadę? Ja? Nie, nie bardzo. Przecież nie mam z kim Młodego zostawić, nie wiem nawet czy chcę go zostawiać. Przecież forma moja to w jakimś głębokim lesie jest. Przecież zmęczona jestem, a tu trzeba zerwać się znów o świcie. Nie chce mi się. Przecież nawet ostatnio nie lubię startować za bardzo… Kiedy rok temu przeglądałam kalendarze imprez biegowych w mojej okolicy, czułam niedosyt. Wszędzie biegało się bardzo dużo, tylko u nas za mało. W tym roku mam wrażenie, że Śląsk zrobił krok milowy. Co tydzień impreza, co tydzień można się pościgać. A mnie w ogóle nie ciągnie. Dziwne. Coś się zmieniło?

Decyzję, żeby wybrać się do Wisły podejmuję w piątek wieczorem. Muszę się pilnie odstresować. Pakuję się późnym wieczorem, sprawdzam pogodę i zaglądam na stronę biegu. Po raz pierwszy trafiam na profil trasy. Różnica wysokości +438 / -436 wydaje mi się mała w porównaniu z innymi biegami górskimi (jak ja mało jeszcze wiem!), więc  ze spokojem kładę się spać. 



piątek, 12 lipca 2013

Z serii: Niesamowite Katowice.

Od maratonu minęły już dwa miesiące. Wow! Gdzie ten czas? Gdzie te dni? Pojęcia nie mam. I żeby nie było, że nie biegałam, a jakże! Miałam mocne postanowienie biegania tylko wolno i na niskim tętnie, jak Pan Bóg przykazał, po raz pierwszy, budując bazę w pierwszej fazie treningowej. Poszło raczej średnio. Wolno, nudno, demotywująco. Gdybym miała utrzymać tętno na założonym poziomie to chyba spacer też byłby zbyt szybki. Muszę jeszcze chyba do tego dorosnąć. Przetrzymałam kilka tygodni, bazy raczej nie zbudowałam, zbyt mało, zbyt krótko, do tego za wysokie tętno i zbyt szybko. Nie było się czym chwalić.

Teraz wróciło to co tygryski lubią najbardziej: tempówki, interwały, podbiegi, no i longi :) Doczekać się nie mogłam pierwszego wybiegania. Czekałam na nie cały weekend. Kiedy w poniedziałek rano budzik zadzwonił o 5:00, tylko przez kilka sekund pomyślałam, że mi się nie chce. Kiedy pół godziny później podjechałam na parking pod centrum handlowym, Ewa już czekała. Szybki łyk wody, obowiązkowy OFF! przeciw komarom i sru do lasu. Buzia mi się nie chciała przestać śmiać. Ledwie świt, rześko, zero ludzi, tylko my, nasze buty i piękna trasa. Ewa obiecała mi piękny początek dnia, z niesamowitym widokiem na całe Katowice i okolicę. Jakiś kilometr od wejścia do lasu poczułam się jak w innym świecie. Gdybym nie wiedziała gdzie jestem, w życiu nie uwierzyłabym, że w centrum Śląska. A w samych Katowicach 40% powierzchni miasta to las. Uwierzycie, że pod względem ilości lasów Katowice są drugim miastem w Polsce? Pięknie było. Biegłyśmy sobie niespiesznie w kierunku najwyżej położonej hałdy, co jakiś czas podkręcając tempo. Wycieczka miała dziś być krótka, maksymalnie 16 km. Wyszło o kilka kilometrów więcej, około 8 kilometra, kiedy powinnyśmy już wbiegać na szczyt po hałdzie nie było śladu. Miałyśmy już za sobą jedną nawrotkę (dodałyśmy sobie prawie kilometrowy porządny podbieg), więc powoli godziłam się z myślą, że na podziwianie widoków przyjdzie czas następnym razem. Po kolejnej nawrotce, byłam już tego prawie pewna, gdy nagle Ewa krzyknęła JEST! i wypruła do przodu jak szalona. Podbieg płuc mnie prawie pozbawił, ale warto było. Znalazłam się w innym świecie. Totalna cisza, oszałamiająca przestrzeń, potrafiłam wydusić z siebie tylko WOW! Warto było zerwać się o świcie. Tylko widok sąsiadującej kopalni zdradza gdzie jesteśmy. Fantastyczne miejsce do treningów, raj dla treningów siły biegowej i wybiegań :)