W poprzednim
planie treningowym siły biegowej zabrakło. Cały czas miałam ją w planie, ale
jakoś się nie złożyło. Podobnie zresztą z ćwiczeniami wzmacniającymi i
ogólnorozwojowymi, o jakimkolwiek dbaniu o zrównoważoną dietę nie wspominam, bo
wstyd. Fakt , że i bez holistycznego podejścia do treningu udało mi się dopiec
w pół roku od zadyszki po stu metrach do półmaratonu w tempie 5:03 min/km (co
nadal mnie zadziwia), nie oznacza, że można tak sobie poczynać bezkarnie i bezkontuzyjnie na dłuższą metę. Dlatego tym razem zaczynam od budowania
wytrzymałości, czyli biegania na niskim tętnie oraz od siły biegowej właśnie. Jeszcze
zanim zaczęłam, stojąc w korku na Zakopiance i rozpamiętując jak to
fantastycznie biega się po tatrzańskim lesie, użalałam się do średnio
zainteresowanego tematem Męża, że gdzie ja niby mam biegać te podbiegi długie,
średnie i sprinty, skoro prawie w ogóle nie
robię krosów, bo wycieczka do lasu to dla mnie dłuższa wyprawa. Wymyśliłam sobie,
że przecież mogę robić podbiegi na bieżni. Po pierwszym treningu łydki bolały
mnie dwa dni, więc chyba nie jest to pomysł pozbawiony sensu, ale jak wytrzymać
kilkadziesiąt minut biegając w jednym miejscu i wpatrując się w jeden punkt. Czy
ktoś ma na to jakiś patent? Pytam najzupełniej poważnie, dla mnie jest to nie
do przeskoczenia. Próbowałam z muzyką, audiobookiem, nawet z telewizją
próbowałam i zawsze kończyło się tak samo. Totalną męczarnią
i odliczaniem do końca treningu. Z pomocą przyszedł podobno średnio zainteresowany Mąż. W niedzielne przedpołudnie kazał założyć biegowy out fit, okulary, których nie noszę i zabrał na spacer. Chwała mu za to. W odległości niecałego kilometra od domu mam mój mały biegowy i podbiegowy raj. Chwała Katowicom za hałdy i tereny pogórnicze. Brzmi niewiarygodnie? Może i tak, ale mam pod domem 300m stok
o nachyleniu 10%, 100m o nachyleniu, które powoduje, że pod koniec muszę iść prawie na kolanach (paralotniarze ćwiczą tutaj starty), do tego górki i pagórki z możliwościami konfigurowania trasy
i odliczaniem do końca treningu. Z pomocą przyszedł podobno średnio zainteresowany Mąż. W niedzielne przedpołudnie kazał założyć biegowy out fit, okulary, których nie noszę i zabrał na spacer. Chwała mu za to. W odległości niecałego kilometra od domu mam mój mały biegowy i podbiegowy raj. Chwała Katowicom za hałdy i tereny pogórnicze. Brzmi niewiarygodnie? Może i tak, ale mam pod domem 300m stok
o nachyleniu 10%, 100m o nachyleniu, które powoduje, że pod koniec muszę iść prawie na kolanach (paralotniarze ćwiczą tutaj starty), do tego górki i pagórki z możliwościami konfigurowania trasy
z kilkunastoma
różnymi podbiegami i zbiegami, a żeby tam dotrzeć mam spod domu trasę mam pod
górkę, jeśli chcę to nawet po schodach.
Łydki to dopiero dzisiaj bolą. A gdzie sprinty, skipy i wieloskoki?
ja bardzo niedawno odkryłam w pobliżu domu leśne ścieżki i niezłe podbiegowe miejsca - jakież było moje zaskoczenie :-)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w realizacji planu :) Ja czekam na mój pierwszy półmaraton i weryfikację "wszystkiego" ;) Twój debiut to było debiut popisowy i do pozazdroszczenia!
Alu jak Cię Twój "średnio zainteresowany Mąż" wytrenuje to w przyszły sezonie startowym same życiówki;) pozdrowaśki:)
OdpowiedzUsuńWow! Górka robi wrażenie :)
OdpowiedzUsuńNa treningbiegacza.pl artykuł o podbiegach jest zatytułowany "biegowy sadomasochizm" -> coś w tym jest ;P
dokładnie Glizzzda!
Usuńja mam w "swoim" parku idealny podbieg na 100m odcinki a takie w swoim planie mam więc na szczęście nie muszę zbytnio się oddalać a taki trening na prawdę dużo daję.
OdpowiedzUsuńO ja nie mogę...przecież to jest moja hałda...
OdpowiedzUsuńŚwiat naprawdę jest bardzo mały :)
OdpowiedzUsuń