Kalendarzowy
sezon wiosenno-letni zakończony. Biegowo był to dla mnie czas powrotu. Mimo
przeszkód różnej maści, eliminujących mnie z biegania na krócej lub dłużej, był
to czas udany. Powiedziałabym nawet, że bardzo udany. Byłam pewna, że zajmie mi
o wiele więcej czasu na dojście do momentu, w którym jestem teraz. Powiem
więcej, w ogóle tego nie przewidywałam, bo nigdy nie tak nie biegałam. Nie
pozostaje nic tylko cieszyć się i biegać jeszcze więcej. Nie planuję, aby
zmiana pory roku mi w tym przeszkodziła. Chociaż są dwie kwestie, które budzą moje obawy.
Po pierwsze boję się biegać, kiedy jest ciemno, a po drugie nie wiem, czy
pogoda mnie nie spacyfikuje… Łatwo się nie dam, a przynajmniej nie mam takiego
zamiaru. Wczoraj raniutko pierwsze bieganie przy temperaturze 3,3 stopnia
wynagrodzone fantastycznym samopoczuciem i słońcem wschodzącym nad Kato.
A dziś wieczorny
Bieg Równonocny w Parku w Chorzowie. Bardzo kameralnie i miło. Dystans 5
kilometrów na wybieganych ścieżkach parkowych wydawał mi się dobrym pomysłem na
trening. Na starcie oprócz Prywatnej Ekipy Dopingującej był jeszcze strach, że
się zgubię. Tylko główne aleje parku są oświetlone, a ja naprawdę boję się
biegać po ciemku, poza tym w nocy jestem po prostu ślepa i mało widzę. Poza tym była duża szansa, że nie będę nikogo przed sobą widzieć, zebrała się nas naprawdę skromna grupka.
Ruszyliśmy na 3-2-1 i jak pewnie nie trudno się domyśleć znów zrobiłam to samo
i wystrzeliłam 3,58 min/km. Całe szczęście,
że w świetle latarni cyfry mi mignęły i pomimo, że miałam jeszcze siłę,
kilkaset metrów od startu grzecznie zwolniłam. Nawet nie wiem czy nie za
bardzo. Ciężko się było jednak zebrać, trudno było o zajączka. Czołówka dawno
zniknęła w ciemnościach, a jakoś nikt nie chciał mnie gonić. Drugą połowę trasy
pokonałam samotnie. Samotnie i W CIEMNOŚCIACH. Od połowy trasa prowadziła
bocznymi mocno zalesionymi alejkami i oświetlona była tylko pochodniami. Miało
to swój urok, ale na odcinkach pomiędzy pochodniami nie widziałam kompletnie
nic. Do tego było ślisko.
Nie widziałam nikogo przed sobą, nie słyszałam nikogo
za sobą. Byłam tylko ja i moje TUP, TUP, TUP. Czad! I jeszcze ta myśl, że
przecież mam siłę, żeby przyspieszyć. Tym razem zwyciężyła ostrożność. Zresztą
podbieg pod Planetarium (kto biega w Parku Śląskim ten wie) skutecznie odsunął ode
mnie wszystkie chęci i zapędy. Chciałam po prostu być już na mecie. A meta? Pod
drzwiami Planetarium, czyli na ostatnim schodku...
Tym razem nie było medali na pamiątkę, za to doping przed metą równie mocny dla
każdego z 43 uczestników :)
A medal jak się okazało i tak zawisł na
mojej szyi. Czas 23:26 dał mi
trzecie miejsce wśród kobiet! Jupi!
Mogło być szybciej, ale nie ma co gdybać, wszystko przecież przede mną.
wow ! wielkie brawa i gratulacje:) wybieram się do Chorzowa na połówkę;)pozdrówka;)
OdpowiedzUsuńGratuluję :) Widać, że na biegu fajna atmosfera, lubię takie kameralne imprezy.
OdpowiedzUsuńWielkie gratulacje! Kosisz medale że hej!
OdpowiedzUsuńBeata,te medale to trochę kwestia szczęścia i w dużej mierze fakt, że to lokalne imprezy z niewielką liczbą startujących :) Niemniej jest to bardzo miłe :)
OdpowiedzUsuńTete - miło będzie mi gościć Ciebie w "moim" parku :) Mam nadzieję, że do zobaczenia :)
Zapowiada się tłum uczestników, ale bardzo bym się cieszył mogąc Cię poznać:)do zobaczyska;) pozdrówka:)
UsuńŁadnie, gratuluję! Znowu wystrzeliłaś jak pocisk z Aurory ;-)
OdpowiedzUsuń