sobota, 22 września 2012

Jesień. Bieg Równonocny w Chorzowie.


 Kalendarzowy sezon wiosenno-letni zakończony. Biegowo był to dla mnie czas powrotu. Mimo przeszkód różnej maści, eliminujących mnie z biegania na krócej lub dłużej, był to czas udany. Powiedziałabym nawet, że bardzo udany. Byłam pewna, że zajmie mi o wiele więcej czasu na dojście do momentu, w którym jestem teraz. Powiem więcej, w ogóle tego nie przewidywałam, bo nigdy nie tak nie biegałam. Nie pozostaje nic tylko cieszyć się i biegać jeszcze więcej. Nie planuję, aby zmiana pory roku mi w tym przeszkodziła.  Chociaż są dwie kwestie, które budzą moje obawy. Po pierwsze boję się biegać, kiedy jest ciemno, a po drugie nie wiem, czy pogoda mnie nie spacyfikuje… Łatwo się nie dam, a przynajmniej nie mam takiego zamiaru. Wczoraj raniutko pierwsze bieganie przy temperaturze 3,3 stopnia wynagrodzone fantastycznym samopoczuciem i słońcem wschodzącym nad Kato.




A dziś wieczorny Bieg Równonocny w Parku w Chorzowie. Bardzo kameralnie i miło. Dystans 5 kilometrów na wybieganych ścieżkach parkowych wydawał mi się dobrym pomysłem na trening. Na starcie oprócz Prywatnej Ekipy Dopingującej był jeszcze strach, że się zgubię. Tylko główne aleje parku są oświetlone, a ja naprawdę boję się biegać po ciemku, poza tym w nocy jestem po prostu ślepa i mało widzę. Poza tym była duża szansa, że nie będę nikogo przed sobą widzieć, zebrała się nas naprawdę skromna grupka.



Ruszyliśmy na 3-2-1 i jak pewnie nie trudno się domyśleć znów zrobiłam to samo i wystrzeliłam 3,58 min/km.  Całe szczęście, że w świetle latarni cyfry mi mignęły i pomimo, że miałam jeszcze siłę, kilkaset metrów od startu grzecznie zwolniłam. Nawet nie wiem czy nie za bardzo. Ciężko się było jednak zebrać, trudno było o zajączka. Czołówka dawno zniknęła w ciemnościach, a jakoś nikt nie chciał mnie gonić. Drugą połowę trasy pokonałam samotnie. Samotnie i W CIEMNOŚCIACH. Od połowy trasa prowadziła bocznymi mocno zalesionymi alejkami i oświetlona była tylko pochodniami. Miało to swój urok, ale na odcinkach pomiędzy pochodniami nie widziałam kompletnie nic. Do tego było ślisko.


 Nie widziałam nikogo przed sobą, nie słyszałam nikogo za sobą. Byłam tylko ja i moje TUP, TUP, TUP. Czad! I jeszcze ta myśl, że przecież mam siłę, żeby przyspieszyć. Tym razem zwyciężyła ostrożność. Zresztą podbieg pod Planetarium (kto biega w Parku Śląskim ten wie) skutecznie odsunął ode mnie wszystkie chęci i zapędy. Chciałam po prostu być już na mecie. A meta? Pod drzwiami Planetarium, czyli na ostatnim schodku... Tym razem nie było medali na pamiątkę, za to doping przed metą równie mocny dla każdego z 43 uczestników :)  A medal jak się okazało i tak zawisł na mojej szyi. Czas 23:26 dał mi trzecie miejsce wśród kobiet! Jupi! Mogło być szybciej, ale nie ma co gdybać, wszystko przecież przede mną.


6 komentarzy:

  1. wow ! wielkie brawa i gratulacje:) wybieram się do Chorzowa na połówkę;)pozdrówka;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję :) Widać, że na biegu fajna atmosfera, lubię takie kameralne imprezy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkie gratulacje! Kosisz medale że hej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Beata,te medale to trochę kwestia szczęścia i w dużej mierze fakt, że to lokalne imprezy z niewielką liczbą startujących :) Niemniej jest to bardzo miłe :)

    Tete - miło będzie mi gościć Ciebie w "moim" parku :) Mam nadzieję, że do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapowiada się tłum uczestników, ale bardzo bym się cieszył mogąc Cię poznać:)do zobaczyska;) pozdrówka:)

      Usuń
  5. Ładnie, gratuluję! Znowu wystrzeliłaś jak pocisk z Aurory ;-)

    OdpowiedzUsuń