Wiecie co? Ciary
mam od czytania waszych pełnych podekscytowania postów przed jutrzejszym
startem (startami). Niepewność, czasem
też strach, ale przede wszystkim to podekscytowanie i pełne namaszczenie. Nikogo pewnie nie zdziwię, jeśli napiszę, że
poczułam, że też bym tak chciała, kiedyś. Piękne są te emocje. Niesamowite, że jest ich
aż tyle tak różnych i skrajnych. I tutaj jest clue całego naszego biegania.
Przynajmniej dla mnie. Kiedy trzeba wycisza, innym razem podnosi energię,
uszczęśliwia i pomaga w przełknięciu smutków, pomaga rozładować stres i stresuje
maksymalnie, kiedy nadchodzi ten MOMENT założenia pakietu startowego i
zmierzenia się z założeniami i marzeniami. Życzę Wam jutro realizacji celów, ale przede
wszystkim radochy z biegania :)
sobota, 29 września 2012
poniedziałek, 24 września 2012
Przeziębienie. Biegać, nie biegać?
Jeszcze wczoraj
myślałam sobie, że oto mamy polską złotą jesień. Z wszystkimi tymi kolorowymi
liśćmi, kasztanami i czym tam jeszcze. Jasne. Dziś już weszła z buciorami
ciągnąc za sobą katar, ciężką głowę
i ściśnięte gardło. I co tutaj robić? Biegać, nie biegać? Dylemat rozwiązał się sam, miałam problem żeby nadążyć dziś za Borysem. Fakt, był dzisiaj super hiperaktywny, ale zazwyczaj jakoś daję radę.
i ściśnięte gardło. I co tutaj robić? Biegać, nie biegać? Dylemat rozwiązał się sam, miałam problem żeby nadążyć dziś za Borysem. Fakt, był dzisiaj super hiperaktywny, ale zazwyczaj jakoś daję radę.
Do półmaratonu zostały niecałe dwa tygodnie, na jutro w planie ostatnie
wybieganie. I co mam z nim zrobić? Robić, nie robić? Zapytałam Googla o radę.
Zasada ABOVE NECK – IM WYŻEJ ODCZUWASZ DOLEGLIWOŚĆ TYM MNIEJSZE RYZYKO wydaje
się natenczas całkiem rozsądna. Katar, kichanie,
a nawet delikatne drapanie w gardle według wielu źródeł wcale nie muszą oznaczać przymusowej przerwy w treningach :) Warto jednak obniżyć ich intensywność. Gorzej jeśli pojawia się kaszel, ból mięśni i gorączka. Wtedy zdecydowanie warto odpuścić na kilka dni. Brzmi prosto. Ale co jeśli przymusowa przerwa przytrafia się dokładnie nie wtedy kiedy powinna? Macie jakieś sprawdzone rozwiązania?
a nawet delikatne drapanie w gardle według wielu źródeł wcale nie muszą oznaczać przymusowej przerwy w treningach :) Warto jednak obniżyć ich intensywność. Gorzej jeśli pojawia się kaszel, ból mięśni i gorączka. Wtedy zdecydowanie warto odpuścić na kilka dni. Brzmi prosto. Ale co jeśli przymusowa przerwa przytrafia się dokładnie nie wtedy kiedy powinna? Macie jakieś sprawdzone rozwiązania?
Póki co jutro POSTARAM SIĘ podejść do tematu zdroworozsądkowo, posłuchać siebie i grzecznie zastosować się do tego co powie ciało.
sobota, 22 września 2012
Jesień. Bieg Równonocny w Chorzowie.
Kalendarzowy
sezon wiosenno-letni zakończony. Biegowo był to dla mnie czas powrotu. Mimo
przeszkód różnej maści, eliminujących mnie z biegania na krócej lub dłużej, był
to czas udany. Powiedziałabym nawet, że bardzo udany. Byłam pewna, że zajmie mi
o wiele więcej czasu na dojście do momentu, w którym jestem teraz. Powiem
więcej, w ogóle tego nie przewidywałam, bo nigdy nie tak nie biegałam. Nie
pozostaje nic tylko cieszyć się i biegać jeszcze więcej. Nie planuję, aby
zmiana pory roku mi w tym przeszkodziła. Chociaż są dwie kwestie, które budzą moje obawy.
Po pierwsze boję się biegać, kiedy jest ciemno, a po drugie nie wiem, czy
pogoda mnie nie spacyfikuje… Łatwo się nie dam, a przynajmniej nie mam takiego
zamiaru. Wczoraj raniutko pierwsze bieganie przy temperaturze 3,3 stopnia
wynagrodzone fantastycznym samopoczuciem i słońcem wschodzącym nad Kato.
niedziela, 16 września 2012
XVI Międzynarodowy Tyski Bieg Uliczny i I Tyski Półmaraton
Dziś w Tychach
odbywały się dwa biegi – cykliczny już bieg uliczny na 10km i historyczny pierwszy
półmaraton. Od kilku tygodni planowałam pobiec w którymś z nich, nie umiałam
się tylko zdecydować. Przymierzałam się do łamania 50 minut na 10km, z drugiej
strony myślałam o treningowym przebiegnięciu półmaratonu przed Silesią.
Finalnie pobiegłam w krótszym biegu, jak debiut to debiut – pierwszy udział w
półmaratonie poczeka do 7 października. Zaczęło się bez pośpiechu, pakiet startowy
odebrałam dzień wcześniej. Wyjechaliśmy więc rodzinnie na niecałą godzinkę
przed startem, wysiadłam przed wjazdem na Paprocany, dobiegając na start
zrobiłam rozgrzewkę.
Startowaliśmy o 12.30, my na 10km jako pierwsi, półmaratończycy czekali. Mieli więc czas na
doping. I tu pies był pogrzebany. Wystrzeliłam jak szalona 4:20 min/ km ( BO a
nie mówiłaś?!), dałam radę w tym tempie 2 kilometry i to chyba tylko dla tego,
że po pierwszych kilkuset metrach był nawrót i znów dawaj przez tunel
czekających na swój start półmaratończyków. Wiedziałam już, że będzie źle. I
było. Trzeci
( 5:09) i czwarty (5:14) kilometr to walka z sama sobą. Miałam taki moment, kiedy zastanawiałam się po co mi to. Z pomocą przyszli dwaj panowie, którzy biegli treningowo i na małą chwilę zostali ze mną. Chyba widać było, że nie najlepiej ze mną. Dzięki nim nie zwalniałam już dalej i doszłam jakoś do siebie. Po nawrocie było już z górki, chociaż wcale z górki nie było. Biegłam w większej grupce, jak zwykle wyprzedając na podbiegach i będąc wyprzedzaną na zbiegach. O co kaman z tymi zbiegami, że zawsze zwalniam ?! Do dziewiątego kilometra było spokojnie, serducho postanowiło ze mną zostać i nie wyskakiwać z klatki piersiowej. Jednak wystrzał na pierwszych dwóch kilometrach nie dał osobie zapomnieć, na ostatnim kilometrze dałam się wyprzedzić dwóm dziewczynom. Wiedziałam, że są tuż tuż, a potem widziałam jak mnie mijają, odbiegały powoli, a ja i tak nie miałam siły powalczyć i gonić :( Ledwo znajdowałam siły na ostatni podbieg (kto wymyślił metę na samej górze kilkuset metrowego podbiegu?), wydawało mi się, że człapię i za nic nie umiałam przyspieszyć. Za metą zauważyłam Marido. Nie pomogło. Aż nagle dostałam skrzydeł, kiedy na 100, może 200 przed metą zauważyłam mojego niespełna półtorarocznego Synusia bijącego brawo z takim zapałem, że chyba nigdy już nie zapomnę jego wyrazu twarzy w tamtym momencie :) Dobiegłam w 48:32. Szczęśliwa, bo bardzo chciałam poniżej 50 minut. I zła, bo nie biegło mi się dobrze. Co ja sobie myślałam na tych pierwszych kilometrach?
( 5:09) i czwarty (5:14) kilometr to walka z sama sobą. Miałam taki moment, kiedy zastanawiałam się po co mi to. Z pomocą przyszli dwaj panowie, którzy biegli treningowo i na małą chwilę zostali ze mną. Chyba widać było, że nie najlepiej ze mną. Dzięki nim nie zwalniałam już dalej i doszłam jakoś do siebie. Po nawrocie było już z górki, chociaż wcale z górki nie było. Biegłam w większej grupce, jak zwykle wyprzedając na podbiegach i będąc wyprzedzaną na zbiegach. O co kaman z tymi zbiegami, że zawsze zwalniam ?! Do dziewiątego kilometra było spokojnie, serducho postanowiło ze mną zostać i nie wyskakiwać z klatki piersiowej. Jednak wystrzał na pierwszych dwóch kilometrach nie dał osobie zapomnieć, na ostatnim kilometrze dałam się wyprzedzić dwóm dziewczynom. Wiedziałam, że są tuż tuż, a potem widziałam jak mnie mijają, odbiegały powoli, a ja i tak nie miałam siły powalczyć i gonić :( Ledwo znajdowałam siły na ostatni podbieg (kto wymyślił metę na samej górze kilkuset metrowego podbiegu?), wydawało mi się, że człapię i za nic nie umiałam przyspieszyć. Za metą zauważyłam Marido. Nie pomogło. Aż nagle dostałam skrzydeł, kiedy na 100, może 200 przed metą zauważyłam mojego niespełna półtorarocznego Synusia bijącego brawo z takim zapałem, że chyba nigdy już nie zapomnę jego wyrazu twarzy w tamtym momencie :) Dobiegłam w 48:32. Szczęśliwa, bo bardzo chciałam poniżej 50 minut. I zła, bo nie biegło mi się dobrze. Co ja sobie myślałam na tych pierwszych kilometrach?
Finalnie wyszło średnio 4:51 min/ km. I tak się
teraz zastanawiam, czy gdybym zaczęła wolniej to było by szybciej, czy jednak
nie? Udało mi się zgromadzić zapas, którego nie byłam na szczęście w stanie
stracić, więc może to i dobrze, że tak zaczęłam, sama nie wiem… Tak czy inaczej
moje myśli zostały bardzo szybko oderwane od biegu, medal przejęty przez
Najlepszego Motywatora i na plac zabaw!
I całe
szczęście, że bieg odbywał się przy fantastycznym ośrodku Paprocany. W innym
razie nie dałabym rady wytrzymać ponad czterech godzin w oczekiwaniu na
dekorację. Tak. Czterech bitych godzin. W międzyczasie biegi dla dzieci, super
że były, zabawa przy kibicowaniu fantastyczna, dekoracje dla dzieci, potem
oczekiwanie nie wiadomo na co. A potem, tadam, tadam… udało mi się po raz drugi
wskoczyć na podium. Co prawda dzięki temu, że open i kategorie wiekowe się nie
dublowały, ale co tam pochwalę się, nie wiadomo kiedy znów mi się to przydarzy :)
Organizacyjnie
nie było najlepiej. I piszę to z czystym sumieniem, choć doświadczenie moje jest
raczej marne. Już w sobotę przy odbiorze pakietów był chaos. W sumie
podchodziłam do czterech osób, ale to nic, miała przecież czas. Oczekiwanie
tyle godzin na dekorację nie tylko dla mnie było męczące. Niewiele było kategorii,
w których wszyscy laureaci doczekali by stanąć na podium. Podobnie czekanie
ponad godzinę na wyniki, brak chipów i błędy w wynikach irytowały wszystkich.
Najgorszym punktem był nawrót na trasie – akurat kiedy nawracaliśmy dobiegali
do nas półmaratończycy, żeby zrobić nawrót na trasie obejmującej szerokością
pas ruchu trzeba było wbiec im pod nogi. Masakra dla mnie i dla czarnoskórego
biegacza, któremu pewnie napsułam krwi…
środa, 12 września 2012
Bieganie podczas czytania i na odwrót
Piąta rano. Mimo
powrotu lata o tej porze we wrześniu jest już ciemno i jeszcze zimno.
Przede mną najdłuższy trening w
przygotowaniach do półmaratonu. Trudny fizycznie i trudny mentalnie. Tak długo
i daleko jeszcze nie biegłam… Przekładałam ten trening dwa razy. Nie umiałam
się zebrać.
Pomyślałam sobie, że to świetna okazja, aby
spróbować piec dwie pieczenie na jednym ogniu i poczytać biegając. Długo do
tego dojrzewałam. I gdyby nie okazja
testowania platformy internetowej oferującej audiobooki http://audeo.pl/, ten moment pewnie szybko by nie nastąpił. Bo do audiobooków
byłam nastawiona bardzo sceptycznie. Przecież książkę trzeba otworzyć,
powąchać, czytając mieć czas na zamknięcie i podumanie przez chwilę. I
najważniejsze - tak jak z ekranizacjami,
dla mnie lektor interpretując trochę zabiera nam całą frajdę z wyobrażania
sobie wszystkiego. Ponieważ ostatnio to jednak brak czasu zabierał mi tą
przyjemność, postanowiłam załadować IPoda i ruszyć.
Trening zapowiadał się
nieciekawie. Ciemno, a ja boję się biegać po ciemku. Na ulicy żywej duszy,
słyszysz tylko swój krok i oddech /dyszenie.
Muzyki w takich warunkach nie włączam, bieganie z jedną słuchawką nie
jest komfortowe. Z książką jest trochę inaczej. Słucha się jej ciszej, dźwięki
otoczenia mają szansę się przebić. Biegnę. Powoli. I słucham. Nie. Słucham to
złe słowo. Jestem tam, jakbym stała z boku i przyglądała się temu co się akurat
dzieje w kolejnych rozdziałach. Niestety nie mogę powiedzieć, że szczególnie mi
się podoba. Raczej czekam, że może się coś zmieni i nagle zrozumiem "Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną" Masłowskiej. Od dawna chciałam przeczytać
tą książkę, głównie ze względu na autorkę, ale zawsze były pilniejsze pozycje.
Nie przemówiła do mnie. Historia może i jest dzisiejsza, ale ten język… W
każdym razie biegnę i się wkurzam i zastanawiam o co było tyle szumu z tą książką.
Na Garmina patrzę tylko 25 razy, czyli po każdym przebiegniętym kilometrze (co
w moim przypadku jest fenomenem, jestem uzależniona od patrzenia na ten
cyferblat :) ).
To zapisuję na wielki plus dla czytania podczas biegania, zwłaszcza podczas
krążenia na osiedlu. Nie wypatrywałam końca treningu, po prostu biegłam. Kiedy
wybiło 25km, byłam jeszcze około kilometra od domu. Super. Nie wyobrażam sobie
jednak interwałów czy tempówki z audiobookiem. Udało się to, co próbowałam
bezskutecznie osiągnąć na każdym długim
wybieganiu – biegłam wolno, wolniutko, w efekcie trochę za wolno niestety, ale nad tym da się
zapanować. Do Masłowskiej chyba nie wrócę, znalazłam „Grę o tron”, którą czyta
zespół aktorów. To może być ciekawe. Załaduję na następnego longa. Okazuje się, że dla biegającego bibliofila to rozwiązanie jest trafione w dziesiąteczkę.
sobota, 8 września 2012
Dzień Marzyciela
Dyzio marzyciel
Położył się Dyzio na łące,
Przygląda się niebu błękitnemu
I marzy:
"Jaka szkoda, że te obłoczki płynące
Nie są z waniliowego kremu...
A te różowe -
Że to nie lody malinowe...
A te złociste, pierzaste -
Że to nie stosy ciastek...
I szkoda, że całe niebo
Nie jest z tortu czekoladowego...
Jaki piękny byłby wtedy świat!
Leżałbym sobie, jak leżę,
Na tej murawie świeżej,
Wyciągnąłbym tylko rękę
I jadł... i jadł... i jadł...".
Położył się Dyzio na łące,
Przygląda się niebu błękitnemu
I marzy:
"Jaka szkoda, że te obłoczki płynące
Nie są z waniliowego kremu...
A te różowe -
Że to nie lody malinowe...
A te złociste, pierzaste -
Że to nie stosy ciastek...
I szkoda, że całe niebo
Nie jest z tortu czekoladowego...
Jaki piękny byłby wtedy świat!
Leżałbym sobie, jak leżę,
Na tej murawie świeżej,
Wyciągnąłbym tylko rękę
I jadł... i jadł... i jadł...".
No tak. Bo dziś
jest Dzień Marzyciela, o czekoladzie marzę nie tylko dziś. Miłość do czekolady jest jednym z powodów, dla których biegać zaczęłam :)
Podobno 8 września jest też Dniem Dobrych
Wiadomości, niestety chyba nie dla mnie,
a na pewno nie w tym roku. Jutro, ponieważ nie udało mi się pojechać do
Krynicy, miało być 10k w przyjemnie
zapowiadającej się, darmowej imprezie w Orzeszu, już zacierałam rączyska me niecierpliwe
na łamanie 50 minut, ale właśnie
otrzymałam wiadomość, że nie będzie to możliwe… Buuuu… Uwielbiam biegać, ale
przede wszystkim jestem mamą i jutrzejszy mój dzień muszę poświęcić mojemu Królewiczowi.
50 minut poczeka na inny moment.
Zadowalam się Dniem Marzyciela. Jak się nie ma
co się lubi to się lubi co się ma. Zresztą ja lubię planować i czasem bujać w obłokach też. W
obłoki wysokie niesie mnie informacja o biegu na Babią Górę. Co ja z nią mam
to nie wiem. Czytałam wiele relacji z
biegów górskich i wszystkie budziły we mnie emocje i motywację (już nie mogę
się doczekać tych z Krynicy…), ale odkąd dowiedziałam się o biegu na Babią
(22.09.2012), wiem że chcę i muszę to zrobić. Nie w tym roku, liczba startujących jest ograniczona i prawie
zamknięta, zresztą poza sercem i ambicją mam jeszcze coś takiego jak rozum i
wiem, że to skończyłoby się źle – kto by mnie z Diablaka zniósł? Pragmatyzm górą i od marzenia do celu, bo „cel
to zadanie, które wyznaczamy naszym marzeniom”.
Za rok wbiegam na Babią i już. Już wcześniej myślałam sobie, aby od
czasu do czasu, raz lub dwa w miesiącu, śmignąć na trening w Beskidy. Na razie mi
się nie udało i okazuje się, że może nie być o to tak łatwo, znalazłam sobie
więc inne obiekty nadające się do ćwiczeń podbiegów o ekstremalnym nachyleniu.
Tuż obok domu, jak się postaram to kamieniem dorzucę. Długość i podłoże może nie te same, ale są na
wyciągnięcie ręki. Hałdy górnicze - wpisuję na trasy treningowe. Z tej na
Murckach nawet widać Babią :)
![]() |
Sił starczyło na połowę... |
Nie jedno marzenie mam. Lista marzeń biegowych wydłuża się w tempie proporcjonalnym do przebiegniętych kilometrów, ale pamiętając o sentencji "Chcesz rozbawić Boga to opowiedz mu o swoich planach", najpierw zrobię A, a potem zacznę głośno myśleć o B. Do debiutu półmaratońskiego w Silesia Półmaraton zostało 29 dni i cztery tygodnie treningu, które mają mnie przybliżyć do ładnego złamania 2h, czyli tyle poniżej ile się da :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)