Będzie jak w tytule. Najpierw jednak smutno mi, że nie
mogę pobiec w kolejnym, pełnym atmosfery biegu. W takich chwilach żałuję
powrotu na Śląsk i tęsknię za Warszawą. W bitwie
o Życie Biegowe Warszawa niestety miażdży Katowice. Druzgocąco. Nie powiem, jest kilka imprez biegowych w Katowicach i okolicy, ale jak na tak liczebną aglomerację, wszystko to mało. Dziś tęsknię za Warszawą i mam nadzieję, że atmosfera i Wasze starty w Biegu Powstania Warszawskiego były udane :)
o Życie Biegowe Warszawa niestety miażdży Katowice. Druzgocąco. Nie powiem, jest kilka imprez biegowych w Katowicach i okolicy, ale jak na tak liczebną aglomerację, wszystko to mało. Dziś tęsknię za Warszawą i mam nadzieję, że atmosfera i Wasze starty w Biegu Powstania Warszawskiego były udane :)
Wracając do tematu. Czy podróż Zakopianką może mieć
plusy? Ano może. Podczas niedzielnego powrotu z Małego Cichego standardowo
utknęliśmy na trasie. Kto choć raz stał
w korku mając za pasażera niespełna półtoraroczne dziecko ten wie, że sam korek jest niczym w porównaniu do piekła jakie może urządzić nudzący się brzdąc. W panice otwieram mapę, szukam objazdu. Z góry wiem, że to na nic, na wysokości na której utknęliśmy nie ma opcji. Patrzę się w mapę jak sroka w gnat. I wypatrzyłam! Cel następnej wycieczki. Mimo, ż
e spędziliśmy w tatrach prawie tydzień, nie mieliśmy możliwości wyjść w góry. Posiadanie dziecka nie przeszkadza w podróżowaniu i posiadaniu pasji, ale są takie rzeczy, które mimo, że są z nim możliwe, przestają być przyjemnością. Dalekosiężne spacery, zwłaszcza górskie, bez szybkiej możliwości powrotu w razie potrzeby niestety się do nich zaliczają.
w korku mając za pasażera niespełna półtoraroczne dziecko ten wie, że sam korek jest niczym w porównaniu do piekła jakie może urządzić nudzący się brzdąc. W panice otwieram mapę, szukam objazdu. Z góry wiem, że to na nic, na wysokości na której utknęliśmy nie ma opcji. Patrzę się w mapę jak sroka w gnat. I wypatrzyłam! Cel następnej wycieczki. Mimo, ż
e spędziliśmy w tatrach prawie tydzień, nie mieliśmy możliwości wyjść w góry. Posiadanie dziecka nie przeszkadza w podróżowaniu i posiadaniu pasji, ale są takie rzeczy, które mimo, że są z nim możliwe, przestają być przyjemnością. Dalekosiężne spacery, zwłaszcza górskie, bez szybkiej możliwości powrotu w razie potrzeby niestety się do nich zaliczają.
Decyzja zapadła błyskawicznie,
wczoraj w ramach mojego cross-fitu i
wolnego dnia Marido wyjechaliśmy na krótki wypad na Babią Górę. Wracając do
wątku na wstępie: Katowice mają jeden bezcenny atut – są bliżej Beskidów i Tatr
niż Warszawa, o jakieś 290 km. Tak więc szukając pozytywów Katowice : Warszawa
– 1 : 1.
Borys
(czyli Brzdąc) chyba przeczuwał, że mamy zamiar oddelegować się na cały dzień,
prawie całą noc nie dał spać. Ale co tam. Zmęczeni i opóźnieni, bo jak zwykle
zaspaliśmy, wyruszyliśmy w kierunku Zawoi. Na moich nogach Lunary. Przypadkiem.
Rano okazało się, że obuwie właściwe do trekkingu zaginęło prawdopodobnie na trasie
W-wa – Katowice, jako nie jedyna, aczkolwiek dotkliwa strata przeprowadzki.
Przez chwilę przemknęła mi myśl, że może zrobię ze dwie przebieżki. Ale bez
ciśnienia, nie chciałam po usłyszeć, że nie pojechałam sama pobiegać, tylko
spędzić dzień z M. Nie przypuszczałam tez, że będę miała na to siłę. Babia to
jednak 1725 m n.p.m., z przewyższeniem ok. 720 m.
Dzień zaczął
się nadzwyczaj pozytywnie. Wszyscy spotkani ludzie w osobach leśniczego, pani
sprzedającej wejściówki do BGPN, ekspedientki w sklepie byli uśmiechnięci,
rozmowni i po ludzku mili. Fajnie. Mała rzecz,
a cieszy bardzo. Tylko pan leśniczy rozczarował nas stanowczo odradzając żółty
szlak na Diablak, burza wisiała nad nami już przed wejściem na teren parku.
Może to i lepiej. Wyruszyliśmy na szczyt szlakiem czerwonym i pierwsze kilkaset
metrów potwierdziło, że była to opcja właściwa. Marido dostał rumieńców i
delikatnej zadyszki, zresztą jak większość wchodzących mniej więcej równolegle
z nami. Z każdym metrem narzekał coraz
bardziej, a ja mimo wypatrywania oznak zmęczenia czy zasapania z każdym metrem
upewniałam się, że nic takiego mnie nie spotka. Serce mi się radowało i rosło z
dumy. Nie wiem czemu, ale z zaskoczeniem przyjęłam fakt, że kondycja jest
zbudowana. Kolejna miła rzecz tego dnia. Marido też mile mnie zaskoczył, za
jego entuzjastycznymi namowami spróbowałam przebieżek na podbiegach.
Niespiesznie i niezbyt długo, ale tętno w końcu skoczyło.
Powyżej Kępy (1521 m n.p.m.) znajdowała się przepiękna
ścieżka z równych kamieni, udało mi się zrobić 4 x 400m góra / 400 m dół.
Poczułam, że jestem w górach. I jeszcze, że chciałabym kiedyś w górach biegać.
A na szczycie:
Babia Góra najwyższy szczyt całych
Beskidów Zachodnich, najwyższy poza Tatrami szczyt w Polsce i drugi, po Śnieżce,
pod względem wybitności. Zaliczany jest do Korony Gór Polskich.
Najwyższy wierzchołek, Diablak,
odznacza się wybitnymi walorami widokowymi. Roztacza się z niego panorama na
wszystkie strony, obejmująca Tatry , Kotlinę Orawsko-Nowotarską, Beskid
Żywiecki, Śląski, Mały, Makowski, Wyspowy, Gorce oraz góry Słowacji (Wikipedia)
Podobno. My im bardziej się
zbliżaliśmy do szczytu, tym bardziej byliśmy otuleni przez chmury.
Koniec końców było tak:
Marido miał problem z
zaakceptowaniem tego faktu, zwłaszcza, że jak wyruszyliśmy w dalszą drogę po
chmurach (przynajmniej na chwilę) nie został ślad. Ja natomiast byłam tak
pozytywnie nakręcona, że wszystko wczoraj widziałam wyłącznie w różowych
okularach. Nie widzieliśmy panoramy. Co z tego? Przecież możemy kiedyśwrócić!
Po zejściu w kierunku Markowych Szczawin
ostatnie 6x100m przebieżek.
Schronisko na Markowych Szczawinach polecam.
Oczywiście ceny w bufecie powalają na kolana (woda niegazowana 5,50 PLN!), ale
schronisko nowe i czyściutkie z całkiem przyjemnym klimatem. My nie mieliśmy w
planach noclegu, więc po obiadku ruszyliśmy w dół. Z postojem 200m od
schroniska na mały zbiór jagód. Było ich całe zatrzęsienie. Spędziliśmy wśród krzaczków
ponad godzinę, rezultat poniżej. Pewnie byłoby więcej, ale jagody prosto z krzaka smakują rewelacyjnie.
Fajnie jest nie
spieszyć się nigdzie. Im bardziej moje dłonie były fioletowe, tym bardziej
cieszyłam się z tego dnia. Wszystko w nim było takie pozytywne i jeszcze…, nie wiem jak to określić, w każdym
razie pełne pozytywnej energii.
Witaj Alu;)ścieżka z kamieni fantastyczna tak jak relacja:))pozdrowaśki;)
OdpowiedzUsuńWitam w moich skromnych progach :)
UsuńBabia to Kapryśna Królowa :) Na dole zawsze jest pogoda a na górze grad albo przynajmniej leje. Ja jeszcze w tym roku na Babiej nie byłam,pewnie jesienią się wybiorę, ale raczej wbiegać nie będę :)chociaż każdy pretekst dobry by poćwiczyć podbiegi :)
OdpowiedzUsuńTeż planuję powrót na Babią jesienią :) I nieśmiało przymierzam się do wbiegania, zobaczymy co z tego wyjdzie.
UsuńJak ja bym chciał mieszkać tak blisko gór! :(
OdpowiedzUsuńDla mnie jest to największa zaleta mieszkania na Śląsku.
Usuń