poniedziałek, 30 listopada 2015

Nic nie muszę, mogę wszystko. Kilka zasad, które pomagają mi wrócić do formy.

Kilka dni temu minęły trzy miesiące od kiedy moje życie drugi raz wywróciło się do góry nogami. Dziś przebiegłam pięćsetny (500!) kilometr po porodzie. Piszę i ledwo w to wierzę, bo jeśli jedno dziecko to Rzeźnik, to dwójka nie jest Rzeźnikiem Ultra, tylko co najmniej Rzeźnikiem 500. Potrzeba ogromnej motywacji, żeby się chciało. Potrzeba wielu wyrzeczeń, żeby się udało. Potrzeba zaawansowanej logistyki i bardzo dużo wsparcia, żeby było kiedy i jak. Ale da się. Jak to zrobić?

Zacznij powoli i daj sobie czas. Pierwszy trening biegowy zrobiłam niecałe trzy tygodnie po porodzie. Trzy kilometry w trzydzieści pięć minut. Wolniej się już chyba nie da. Bardzo pilnowałam, żeby tętno nawet nie zbliżyło się do górnej granicy pierwszego zakresu. Tej zasady trzymałam się w zasadzie to szalonego startu w październikowym półmaratonie, gdzie pozwoliłam sobie na drugi zakres. Potem zaczęłam biegać z planem i pozwalam sobie na coraz więcej, ale wciąż na zaciągniętym hamulcu. Powrót do jako takiej formy po tak długiej przerwie nie jest łatwy. Nie ma się co oszukiwać. Potrzebna jest tutaj silna głowa. Co drugi trening, kiedy idzie słabiej niż sobie zaplanowałam mam ochotę pierdzielnąć tym w diabły, ale jak mądrze napisała Magda, która jest moją największą inspiracją – „Powrót do formy wymaga wielkiej pokory i wyrozumiałości wobec własnych ograniczeń.”

Słuchaj swojego organizmu, on naprawdę wie lepiej niż Google co jest dla ciebie dobre. Mój lekarz w trakcie ciąży ostrożnie podchodził do aktywności fizycznej, w zasadzie zalecił mi ograniczenie się do spacerów. I spacerowałam, po górach na przykład (jak było wspaniale można przeczytać TUTAJ) lub z kijkami dzień przed porodem ;) 

Ostatni trening jakieś 12 godzin przed porodem :)

Zastosowałam się do wskazań lekarskich, zwolniłam tempo, zrezygnowałam z biegania, ale uznałam, że znam siebie lepiej niż lekarz. Moja ciąża przebiegała prawidłowo, więc pozwoliłam sobie na nieco więcej. Tak samo podeszłam do kwestii powrotu do treningów po porodzie. Postanowiłam zaufać sobie. Aktywność rozpoczęłam od delikatnych ćwiczeń zalecanych po cesarskim cięciu – polegały lekkich spięciach mięśni z wykorzystaniem poduszki. Po kilku dniach dodawałam sukcesywnie kolejne ćwiczenia, typową gimnastykę dywanową, potem taśmy i w końcu ulubiony TRX. Pierwszy trening z większym obciążeniem zrobiłam dokładnie trzy miesiące po porodzie. Wcześniej nie widziałam takiej potrzeby, wystarczyło to, co robiłam.


Elastyczność to Twoje nowe drugie imię. Od sześciu tygodni konsekwentnie udaje mi się realizować plan biegowy i to kropka w kropkę. Jak nigdy. To na razie tylko sześć tygodni, więc nie
cieszę się na zapas, ale robię swoje. Jak nie mogę biegać w ciągu dnia, to biegam nad ranem i tyle w temacie. Tutaj nie ma sposobów i drogi na skróty. Nastawiam budzik i wstaję. Co robię jak mi się nie chce wstać albo zwyczajnie jestem zbyt zmęczona? Też wstaję. Czasem wychodzę bezpośrednio po nocnym karmieniu. Paradoksalnie, nocne wstawanie do dziecka ułatwia mi wstawanie na trening o piątej rano. Mój synek śpi tak, że nie mam pewności, czy nie wstanie o 5:15 na przykład, więc i tak by nie spała. Wszystkie pozostałe aktywności realizuję w myśl zasady „Lepiej mniej niż wcale”. Jako trening uzupełniający polecam domowy cross-fit. Bardzo szybkie zestawy i bez obciążenia, do wykonania w domowych warunkach. Jeśli maluch się obudzi nic się nie dzieje, jeśli na tym kończę trening, 15 minut daje naprawdę nieźle popalić. Generalnie każdy trening uzupełniający planuję tak, aby można go było przerwać – wybieram tabaty lub ćwiczę obwodowo i jeśli nie zrobię dwie serie zamiast trzech, nie robię z tego dramatu. To nie czas na to. Lepiej zrobić coś, niż nie zrobić nic. Organizm po przerwie potrzebuje niewiele bodźców, żeby zacząć reagować i się zmieniać.

Odpowiednia motywacja działa cuda. Często dziewczyny chcą ćwiczyć po ciąży po to, aby zgubić zbędne kilogramy. To może być za mało, bo rzadko chcemy zrobić to wyłącznie dla siebie.  Udało mi się wrócić do swojej wagi jakiś czas temu. A było co zrzucać,bo chociaż starałam odżywiać się zdrowo i cały czas byłam w ruchu, przybyło mi 17 kilogramów. Na zdjęciu wyżej widać, że niezle ze mnie było słoniątko ;) Utrata kilogramów była dla mnie ważna głównie dlatego, że ich nadmiar przeszkadza mi w bieganiu. Dziś doojrzałam nawet do myśli o zbliżeniu się do wagi startowej, co nie udało mi się nigdy. Wszystko to dlatego, że mam cel, a waga jest tylko środkiem do jego osiągnięcia.


Ćwicz przy dziecku. Moje dziecko jest jeszcze za małe na wspólne ćwiczenia, może kiedyś tego spróbuję, na razie ćwiczę przy nim nie zawsze czekając na to, żeby zasnął. Dziecko należy nauczyć akceptować fakt, że rodzic zajmuje się przez chwilę czymś innym niż ono. Nam na razie wystarczy nawiązywanie kontaktu wzrokowego podczas moich ćwiczeń. Nie licz na to, że zawsze pójdzie łatwo, raczej należy zaakceptować fakt, że trening skończy się szybciej niż wstępne założenia. 

Ćwicz kiedy się da i jak się da. Wybierz ćwiczenie, które jest dla Ciebie ważne i wykonuj je tak często. Ja nie rozstaję się z poduszką sensoryczną. Stabilizacja jest bardzo ważna dla biegania w górach. Poduszka na stałe zamieszkała pod łóżeczkiem – każdą zmianę pieluszki czy zabawy na przewijaku, który jest ulubionym miejscem mojego synka, wykonuję stojąc na poduszce (najczęściej na jednej nodze), a kiedy zdarza mi się usypiać go w wózku – robię na poduszce jaskółki. To w stabilizacji zrobiłam największe postępy w ciągu ostatnich miesięcy.

Bądź gotowa na zmianę planów. Czasem jest tak, że trening kończy się na rozgrzewce i trzeba się z tym pogodzić. Czasem trzeba mieć przygotowany plan B i C  (pisała o tym Emilia - KLIK) Uratuje Was to przed niepotrzebną demotywacją i przedwczesnym porzuceniem planu.

Odpuść to, co jest mniej ważne. Przeczytałam kiedyś takie zdanie: „Czysty dom oznaką zmarnowanego życia…” Czasem nie posprzątam, nie ugotuję dwudaniowego obiadu...  wolę pójść na trening o piątej rano, a potem odespać razem z dzieckiem. Ucierpi ktoś na tym? Nie. Zyska ktoś na tym? Tak. Ja i moja rodzina też, bo szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. To niezmiennie jedno z moich ulubionych zdań.


Nic nie muszę, mogę wszystko. Trzy miesiące temu urodziłam drugie dziecko. Nic nie muszę, a zapisałam się na trzy ultramaratony. Bo mogę! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz