Są takie dni jak wczoraj, kiedy mam
ochotę rzucić całe te Internety w diabły. I wcale nie dlatego, że to pożeracz
czasu jest, bo w temacie oddzielania świata wirtualnego od rzeczywistego radzę
sobie całkiem nieźle, a telefon odspawałam od ręki już jakiś czas temu. Nie potrafię
spokojnie przyglądać się albo wręcz przeciwnie udawać, że nie widzę tego gówna
jakim w Internecie jest hejt. Ludzie są gorsi niż sępy krążące nad wciąż żyjącą ofiarą.
Wczoraj w siedmiu wypadkach w Tatrach
zginęło sześć osób. Dla mnie bardzo smutny dzień, dla rodzin osób które zginęły
– najbardziej tragiczny dzień w życiu. Dla hejterów, dzień w którym w końcu można
się nieźle wyrzygać. Ja zwymiotowałam dosłownie po przeczytaniu co kilkadziesiąt
osób ma do napisania pod postem informującym o tym, że jedną z tragicznie
zmarłych osób była dziewczyna w ciąży, która spadła z Koziego Wierchu. Nie
wchodziłam w polemikę, że to, że szczyt ten leży na szlaku Orlej Perci nie
oznacza, że zdobycie go jest trudne, bo nie jest. Nie sugerowałam, że każdy zna
możliwości swojego organizmu i to co dla jednego jest nieosiągalne dla innej
osoby (także będącej w ciąży) może być jak spacer po parku. Za decyzję o
wyjściu w góry w trudnych warunkach, Dziewczyna poniosła już najwyższą cenę. Jakakolwiek
próba tłumaczenia tego nie ma to sensu, bo takie komentarze nie pojawiają się
po to, żeby słuchać odpowiedzi, pojawiają się po to, żeby się wyrzygać na kogoś
innego. Bez chęci zrozumienia, bez empatii, bez szacunku. Nie chcę w tym
uczestniczyć. Takim Internetem rzygam. Rozmiar hejtu i jego bezkarność mnie
przeraża. To takie proste. Wyrzygać się na klawiaturę, nacisnąć enter i wysłać
w świat. Nie patrzeć na krzywdę, którą można tym zrobić. Bo po co? I dlaczego?
Przecież wolno. Przecież Internet jest po to, żeby wyrażać swoją opinię.
Wolność słowa mamy. Mam takie nieodparte wrażenie, że walka z trolami
internetowymi to walka z wiatrakami. Nie powstrzymasz kogoś, kto podjął decyzję
o byciu ciulem. Karma sama go dopadnie. Wcześniej czy później. To, co ja mogę zrobić,
to nie podsycać.
Szczęście, że w internetach znajdujemy
przede wszystkim to, czego szukamy. Jak w życiu.
Wczoraj, dla równowagi, moja
fejsbukowa ściana zalewała się niemal równolegle jeszcze dwoma informacjami: o
charytatywnym bieganiu dla Hani Mielec oraz o wsparciu dla Kasi z Run the World.
Dla Hani wpłacamy pieniądze za każdy
przebiegnięty w Nowy Rok. Ile wybiegamy, tyle wpłacamy. Twoje pięć, dziesięć
czy dwadzieścia złotych naprawdę może zrobić różnicę, zwłaszcza patrząc w jakim
tempie ta niepozorna na początku, mała akcja się rozpędza. Co chwilę ktoś
dołącza i deklaruje pomoc. Bez splendoru, sponsorów, mediów – tylko ludzie. NIESAMOWITE!
Wydarzenie Obiegnijmy razem świat dlaKasi Run the World cieszy mnie jeszcze bardziej. Nie pomagamy dzieciom, nie zbieramy
pieniędzy, nic nie można wygrać. A mimo tego, mój mały internetowy świat się jednoczy,
żeby okazać sympatię. Tak po prostu. Tylko tyle. Aż tyle. Kontuzja to trudny
temat dla każdego biegacza, niezależnie od osiąganych wyników, a Kasia to
ciężko pracująca i walcząca o swoje wyniki bestia. Czasem przyznaje, że jest
ofiarą hejtu, tym bardziej cieszy mnie, że tyle osób zwyczajnie, po ludzku chce
okazać swoje wsparcie.
Udało mi się zrobić mój internet takim, że dzieje się w nim
wiele dobrego. Nie tyko w okresie około świątecznym, ale każdego dnia. Czy mnie
to męczy? Ani trochę. Czy pomagam? Tak, jak mogę i ile mogę. Czasem to po
prostu wpłacona kasa na jakiś cel, czasem też wybierając rzeczy dla siebie wybieram
te, z których część dochodu przekazywana jest na cele charytatywne, czasem jest
to tylko, albo aż wsparcie słowem. Sprawia mi to przyjemność, lepiej mi się z
tym żyje. Wierzę, że #dobropowraca.
Twój Internet. Twój wybór. Wybierz dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz