czwartek, 31 grudnia 2015

Twój internet. Twój wybór. Wybierz dobrze.

Są takie dni jak wczoraj, kiedy mam ochotę rzucić całe te Internety w diabły. I wcale nie dlatego, że to pożeracz czasu jest, bo w temacie oddzielania świata wirtualnego od rzeczywistego radzę sobie całkiem nieźle, a telefon odspawałam od ręki już jakiś czas temu. Nie potrafię spokojnie przyglądać się albo wręcz przeciwnie udawać, że nie widzę tego gówna jakim w Internecie jest hejt. Ludzie są gorsi niż sępy krążące nad wciąż żyjącą ofiarą.

Wczoraj w siedmiu wypadkach w Tatrach zginęło sześć osób. Dla mnie bardzo smutny dzień, dla rodzin osób które zginęły – najbardziej tragiczny dzień w życiu. Dla hejterów, dzień w którym w końcu można się nieźle wyrzygać. Ja zwymiotowałam dosłownie po przeczytaniu co kilkadziesiąt osób ma do napisania pod postem informującym o tym, że jedną z tragicznie zmarłych osób była dziewczyna w ciąży, która spadła z Koziego Wierchu. Nie wchodziłam w polemikę, że to, że szczyt ten leży na szlaku Orlej Perci nie oznacza, że zdobycie go jest trudne, bo nie jest. Nie sugerowałam, że każdy zna możliwości swojego organizmu i to co dla jednego jest nieosiągalne dla innej osoby (także będącej w ciąży) może być jak spacer po parku. Za decyzję o wyjściu w góry w trudnych warunkach, Dziewczyna poniosła już najwyższą cenę. Jakakolwiek próba tłumaczenia tego nie ma to sensu, bo takie komentarze nie pojawiają się po to, żeby słuchać odpowiedzi, pojawiają się po to, żeby się wyrzygać na kogoś innego. Bez chęci zrozumienia, bez empatii, bez szacunku. Nie chcę w tym uczestniczyć. Takim Internetem rzygam. Rozmiar hejtu i jego bezkarność mnie przeraża. To takie proste. Wyrzygać się na klawiaturę, nacisnąć enter i wysłać w świat. Nie patrzeć na krzywdę, którą można tym zrobić. Bo po co? I dlaczego? Przecież wolno. Przecież Internet jest po to, żeby wyrażać swoją opinię. Wolność słowa mamy. Mam takie nieodparte wrażenie, że walka z trolami internetowymi to walka z wiatrakami. Nie powstrzymasz kogoś, kto podjął decyzję o byciu ciulem. Karma sama go dopadnie. Wcześniej czy później. To, co ja mogę zrobić, to nie podsycać.

Szczęście, że w internetach znajdujemy przede wszystkim to, czego szukamy. Jak w życiu. 

Wczoraj, dla równowagi, moja fejsbukowa ściana zalewała się niemal równolegle jeszcze dwoma informacjami: o charytatywnym bieganiu dla Hani Mielec oraz o wsparciu dla Kasi z Run the World.

Dla Hani wpłacamy pieniądze za każdy przebiegnięty w Nowy Rok. Ile wybiegamy, tyle wpłacamy. Twoje pięć, dziesięć czy dwadzieścia złotych naprawdę może zrobić różnicę, zwłaszcza patrząc w jakim tempie ta niepozorna na początku, mała akcja się rozpędza. Co chwilę ktoś dołącza i deklaruje pomoc. Bez splendoru, sponsorów, mediów – tylko ludzie. NIESAMOWITE!

Wydarzenie Obiegnijmy razem świat dlaKasi Run the World cieszy mnie jeszcze bardziej. Nie pomagamy dzieciom, nie zbieramy pieniędzy, nic nie można wygrać. A mimo tego, mój mały internetowy świat się jednoczy, żeby okazać sympatię. Tak po prostu. Tylko tyle. Aż tyle. Kontuzja to trudny temat dla każdego biegacza, niezależnie od osiąganych wyników, a Kasia to ciężko pracująca i walcząca o swoje wyniki bestia. Czasem przyznaje, że jest ofiarą hejtu, tym bardziej cieszy mnie, że tyle osób zwyczajnie, po ludzku chce okazać swoje wsparcie.

Udało mi się zrobić mój internet takim, że dzieje się w nim wiele dobrego. Nie tyko w okresie około świątecznym, ale każdego dnia. Czy mnie to męczy? Ani trochę. Czy pomagam? Tak, jak mogę i ile mogę. Czasem to po prostu wpłacona kasa na jakiś cel, czasem też wybierając rzeczy dla siebie wybieram te, z których część dochodu przekazywana jest na cele charytatywne, czasem jest to tylko, albo aż wsparcie słowem. Sprawia mi to przyjemność, lepiej mi się z tym żyje. Wierzę, że #dobropowraca.

Twój Internet. Twój wybór. Wybierz dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz