Chwilę po biegu wizja relacji z Biegu Marduły to same ochy, achy i peany. Bo pięknie. Bo ciężko. Bo wspaniale. Bo dałam radę. Bo
byłam z siebie zadowolona. Bo pierwszy raz startując w Tatrach nie zamykałam
stawki. Bo cały czas się uśmiechałam. Bo miałam same dobre myśli. Bo wygrałam internety najpiękniejszymi
zdjęciami ever.
![]() |
Fot. Karolina Krawczyk |
Tydzień po starcie wysmarowałam kolejny osobisty tekst, który
wisiał sobie na pulpicie do dziś. Dziś zamiast „usuń”, wybieram „publikuj”, bo
bieganie to dla mnie emocje i choć często krzywię się, krzyczę do siebie „ołmajgad” mocno mrużąc oczy i nieraz wstydzę się wracając do pewnych tekstów, to czasem właśnie te wyplute
z siebie słowa stawiają mnie do pionu kiedy trzeba.
Gdy emocje już opadły, poza kilkoma migawkami z Hali
Gąsienicowej, podejścia na Liliowe, czy zbiegu z Kasprowego widzę głównie kino
Sokół, w którym z Nikosiem na kolanach oglądam film z zeszłorocznej edycji
biegu.
Wiesz jak to jest siedzieć w kinie, trzymać na kolanach
dziecko, oglądać film z biegu, w którym brałeś udział, uśmiechać się i czuć jak
łzy ściekają ci po policzkach i jeszcze bardziej się uśmiechać? Chciałoby się
napisać: „Nie wiesz? Żałuj!”, ale to nie do końca tak. Jestem beksą. Totalną.
Bardzo tego w sobie nie lubię i często się tego wstydzę. Reaguję płaczem na ból,
szczęście, wzruszenie, strach, każdy najmniejszy stres. Nie ma mięśni, które
byłyby w stanie zatrzymać napływające do oczu łzy. Przez te łzy małe
nieporozumienie potrafi bez ostrzeżenia stać się awanturą roku, łzy potrafią
działać jak płachta na byka. Także tego, nie lubię tego, że jestem beksą,
wkurzam się na maksa, ale żadna praca nad moją ułomnością emocjonalną nie
działa.
A potem siedzę w tym kinie, z dzieckiem na kolanach, na
ekranie ledwo pojawia się pierwszy kadr z ubiegłorocznego Biegu Marduły, czują
pierwszą łzę na policzku i zaczynam uśmiechać się do siebie szeroko. Po drugim
policzku płynie druga łza, za chwilę jest ich cały potok, a ja pękam z dumy.
Czuję, że żyję tak jak chcę i jestem w stanie zaakceptować siebie w tym moim
życiu. Ze wszystkimi moimi ułomnościami.
Z całą moją niekonsekwencją, kiedy tuż po zapisaniu się na
kolejny bieg zaczynam trenować jak dzika, robić te wszystkie ćwiczenia
ogólnorozwojowe z energią dużo większą niż potrzeba, tylko po to, by dać sobie
z nimi spokój szybciej niż wypada się przyznać.
O tym, że przypominam sobie, że
muszę dbać o zajechane pasmo biodrowo- piszczelowe, kiedy zaczyna boleć tak, że
ledwo stawiam krok, wstyd się przyznać.
Z tym, że przeżywam start jak mrówka okres i nie daję żyć
innym. Nie słyszę tego co wokół i widzę tylko kilka centymetrów dalej niż mój
nos.
Z tym, że jestem
totalnym ignorantem i nieogarem. Na start, przez który staję się małpą potrafię
zapomnieć turbo ważnych rzeczy. Potrafię spakować bukłak bez ustnika, zapomnieć
ulubionych żeli, nie przeczytać regulaminu imprezy, nie ustawić zegarka…
Z tym, że jestem panikarą i mistrzem sraczki
przedstartowej. Panikuję z dosłownie każdego powodu, szkoda znaków w tekście,
by wymieniać.
Z tym, że pasuję do biegów górskich jak słoń do składu z
porcelaną. Boję się gór. Boję się zbiegać. Boję się zrobić sobie krzywdę.
Z tym, że zżera mnie ambicja i jak bardzo nie robiłabym
dobrej miny do złej gry, rzadko jestem z siebie zadowolona.
Z tym, że skręca mnie, kiedy patrzę na swoje zdjęcia, na których
tam mi zwisa, tu się trzęsie, ale szybciej niż postanawiam coś z tym zrobić, sięgam po
kolejną paczkę czipsów.
Z tym, że bywam mistrzem wymówek.
Z tym, że czasem zachowuję się jak pieprzona księżniczka,
albo raczej jak kilkuletnia dziewczynka, która trzeba prowadzić za rękę.
Z tym, że mam problem z akceptacją siebie.
Góry to dla mnie ucieczka. Góry to dla mnie wyzwania, które
trzymają mnie w ryzach. Góry to miejsce, w którym muszę i umiem być ze sobą
szczera. Góry dają mi chwile, w których czuję się silna, pokazują, że każde
podejście kiedyś się kończy. Nawet jak niewiele ze mnie po nim zostaje, muszę
mieć siłę zejść na dół. Nie ma innej drogi, nie ma innego wyjścia. Z każdym
startem, z każdą wygraną i z każdą porażką, to mniej uciekania, a więcej
radości, satysfakcji, wyciągniętych wniosków, zadowolenia, akceptacji i
spokoju.
O Matko z tego opisu wreszcie ktoś tak podobny do mnie ❤️😍🤩
OdpowiedzUsuńBrawo Alu,świetny tekst ,super! robisz to co kochasz i o to chodzi.Tak trzymaj 😉👍Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń