poniedziałek, 4 marca 2013

Working Mum



Rok rozpoczął się tak fantastycznie, że lepiej naprawdę nie mógł. Start w Cyborgu, mnóstwo energii, motywacji, jasny cel i plan na maraton. Niemalże zaraz po pierwszym stycznia pierwsze choróbsko Młodego, potem moje, potem znowu jego i tak na zmianę calutką zimę. Do tego pressing w pracy taki, że czasami zapominam jak się nazywam. I jeszcze te wieczne przepychanki z mężem o to czyja kolej na zakupy,  wynoszenie śmieci, czy inną pierdołę. Całkiem łatwo wytłumaczyłam się sama przed sobą, że przecież przez to wszystko nie mam czasu. Faktycznie tak było. Dwa, czy trzy razy zasnęłam nad pisaniem kolejnych postów, postów nigdy nie dokończonych, które miały nigdy się nie pojawić. Biegałam w luźnym momencie dnia w pracy, po to żeby potem nadganiać wieczorem, później wracać do domu i wyrzuty sumienia mieć jak Katowic na Alaskę. Zmieniłam priorytety. Przecież jako żona, matka, szef nie mam czasu na Bieganie przez duże B. Nie mogę sobie na to pozwolić. Ten luksus nie dla mnie. Z całej zazdrości
i goryczy przez kilka tygodni nie zajrzałam nawet jednym okiem do żadnego z ulubionych blogów biegowych, od których zawsze utartym zwyczajem zaczynałam dzień przy kawie. Głupia. Luty zakończyłam ze znikomym kilometrażem i totalnym dołem. Czy to, że chcę część cennego czasu przeznaczyć dla siebie zamiast dla dziecka to grzech duży czy mały? Cały czas powtarzam sobie jak zaklęcie, że szczęśliwe dziecko to szczęśliwa mama. Bardzo chcę w to w końcu uwierzyć, bo póki co to chyba slogan jakiś jest. Żeby biegać zrywam się bladym świtem, lub biegam w pracy (poprawka: robię przebieżki po kilka kilometrów, bo przecież szkoda czasu na porządny trening), po to, żeby nadrabiać w domu, kiedy mały zaśnie. Kiedy ja mam spać? Czasami mam wrażenie, że gdybym mogła się położyć i nikt by mnie nie budził przespałabym z tydzień… 

Dobrze, że wiosnę czuć w powietrzu. Dobrze, że nogi nie zapomniały jak się biega. Dobrze, że moje ciało jest do tego stworzone. Dobrze, że po dzisiejszym pierwszym od tygodni porządnym treningu nie umarłam. 12 kilometrów, godzina walki ze zmęczeniem, godzina, która dała mi więcej radochy niż mogłam sobie zażyczyć.

5 komentarzy:

  1. Ala! Trzymaj się. Dobrze, że napisałaś :). Wiosna nadchodzi, coraz wcześniej/dłużej widno, słońca więcej... tylko jednak śpij, bo to równie ważne, co trening! Niech moc będzie z Tobą :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Alu świetnie, że wracasz do treningów:)Tylko głodna biegania nie zafunduj sobie od razu zbyt dużej "porcji" biegania. Po przerwie bardzo łatwo (odpukać w niemalowane drewno;) o kontuzję.
    Powodzenia:)
    Pozdrowaśki:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak miło, że ktoś tu jeszcze czasem do mnie zagląda :) Dziękuję za wsparcie. Jestem, wróciłam i nigdzie się nie wybieram :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty do nas nie zaglądasz, ale my do Ciebie cały czas ;-)

      Usuń
  4. Ala, zawsze podziwiam młode biegające mamy jak TY. Serio, szacun wielki za żonglowanie tyloma zadaniami!
    Póki co przyglądam się i uczę jak to sie robi, bo za pewnie kiedyś i mnie ty czeka!

    Pozdrowienia z Wrocka!

    OdpowiedzUsuń