sobota, 23 marca 2013

Biegowe Powitanie Wiosny - Test Coopera na Stadionie Śląskim.





Wolałabym przemilczeć ten temat. Kusiło, nie powiem. Tym bardziej, że przecież o czym ja mówię? Powitanie czego? Że wiosny?  Z dziesięciostopniowym mrozem dziś? Żart jakiś. Zima w tym roku wyjątkowo zagrała mi na nosie. Przechorowałam prawie całą. W związku z tym wiedziałam jak ten test może się zakończyć i zastanawiałam się, czy to w ogóle ma sens. Jednak ma. Mam napisane, czarno na białym, na ładnym dyplomie, że mojej formy szukać będę chyba gdzieś w Los Angeles, albo w innym Honolulu, tak daleko uciekła. Zlokalizuję, dogonię i złapię. Wyjścia innego nie widzę.

Na  stadion wybraliśmy się rodzinnie. Oprócz biegowego uczczenia pierwszego dnia wiosny w planie było jeszcze pierwsze topienie marzanny Bąbla. Tak samo słabo udane jak i test. Zimno było przeraźliwie, śnieg z deszczem i przeszywający wiatr. Dzielnie szukaliśmy w parku najmniejszej powierzchni nie skutej lodem w akwenach i bajorkach Parku Śląskiego. Udało się. Borys bardzo niechętnie pożegnał się z marzanną, w końcu przytulił ją, zrobił Pa! Pa! I została w kałuży, bez najmniejszych szans na dopłynięcie gdziekolwiek, a my udaliśmy się na miejsce zbiórki do budynku dyrekcji stadionu. 
 
W oczekiwaniu na Augusta Jakubika mój synuś zaprzyjaźniał się z biegaczami, czy tego chcieli czy nie ;) Jak zwykle, jak na wszystkich imprezach organizowanych przez p. Augusta atmosfera fantastyczna, bardzo przyjazna. Także podczas wspólnej rozgrzewki, obowiązkowej dla wszystkich przed przystąpieniem do testu. Sam test odbywał się na boisku bez bieżni lekkoatletycznej, co mnie trochę zdziwiło i zastanawiałam się jak dokładny będzie pomiar odległości. Wszystko jednak było bardzo skrupulatnie odmierzone, a dystans zgadzał się dokładnie z tym co pokazywał Garmin. Idąc na start wiedziałam, jaką przyjmę taktykę. Planowałam wszystko zrobić w równym tempie, a przynajmniej nie zakwasić się na początku. A co zrobiłam? Sygnał startu wywołał taką adrenalinę, że wyskoczyłam (jak zwykle zresztą głupia!) jak z armaty. Pierwsze 300m w tempie 3:31 min/km (odbiło mi zupełnie, przecież ja tak szybko nie biegam),  a potem było już tylko gorzej, pierwszy kilometr 4:53 min/km, a wynik całości to 2490m. Żenua. Wolałabym pozostawić go bez komentarza. Mogłabym szukać wymówek, w końcu było tak przeraźliwie zimo, ręce tak skostniałe, że ledwo nimi ruszałam, popełniłam podstawowy błąd na starcie, ale finalnie wynik daje odzwierciedla poziom mojej formy. Dobrze, że pobiegłam. Prawda w oczy kole. Już nie potrzebuję budzika, żeby wstać. Ambicja jest moim budzikiem, najlepszym, bo takim, którego wyłączyć się nie da.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz