sobota, 16 marca 2013

Nie ma bólu co nie boli, czyli za co kocham interwały.



Pierwszy trening interwałowy po przerwie. Wstaję rano, przez głowę przemykają myśli o zdezerterowaniu, zamianie treningu na jakieś przyjemne człapanie. Po co mi interwały, skoro na nabiegałam żadnej bazy? Kalkuluję, że może na początek zamiast dwunastu czterystetek wystarczy dziesięć, albo osiem. Na parkingu dochodzę do wniosku, że w sumie sześć też będzie ok. Chyba nigdy nie moja rozgrzewka nie była tak długa i solidna. Odwlekałam moment zmiany tempa o kolejne metry i  sekundy. W końcu przestaję się cyrtolić. Pierwszy odcinek asekuracyjnie kilka sekund wolniej niż na początku zakładałam. Nie było tak źle. Przy drugim wskakuję na właściwe tempo i zaczyna się zabawa. Po czwartym wydłużyłam przerwę dwukrotnie, ale już wiedziałam, że żadnego skracania treningu czy odpuszczania nie będzie. Czułam, że dam radę. Muszę i nie mam innego wyjścia. Kolorowo nie było, od pierwszej sekundy przyspieszenia nerwowe zerkanie na mijane metry i wielkie odliczanie. Najpierw do połowy dystansu, potem do połowy z połowy, ostatnie sto, pięćdziesiąt, dwadzieścia i dziesięć metrów. I tak za każdym razem. W kółko też liczenie skoro mam już cztery to jeszcze tylko osiem. Osiem nie jest straszne tylko dlatego, że to przecież tylko dwa razy cztery. Jest pięć, czyli zostało siedem. Jeszcze tylko jeden i będzie połowa. Po szóstym było z górki, po piątym zostało już tylko banalne cztery. Przy dziesiątym kryzys, duch wyzionięty, serce skacze obok. Skoro mam dziesięć to po co mi te dwa? Co one mogą zmienić? To tylko osiemset metrów. Żeby nie mieć siły myśleć podkręcam tempo i na koniec prawie umieram. Pięknie było.

Uwielbiam interwały.

  • Za to że wykańczają.

  • Za to, że mam poczucie dobrze odwalonej roboty.

  • Za to, że w trakcie mam siłę myśleć tylko o wysiłku na najbliższe kilka minut, myślenie o całym treningu zabiło by mnie na miejscu.

  • Za to, że to przecież „tylko” sklejanie krótkich odcinków :)

  • Za to, że kiedy wątpię czy jestem w stanie przebiec 10 kilometrów poniżej 46 minut, mogę sobie powiedzieć, że przecież na treningu biegam połowę w czasie szybszym, tylko podzielonym na odcinki.

  • Za to, że zawsze po włączeniu ich do planu, nogi się nakręcają i kręcą się coraz szybciej.

Interwałów teraz będzie sporo. Z bólem serca, ale maraton musi poczekać do jesieni. Nieprzygotowana nie pobiegnę. W najbliższym czasie czekają inne wyzwania i cele. Na początek wspólny start z Blog@czami w sztafecie Accreo Ekiden. Zostało kilka tygodni, żeby rozkręcić nóżki!

1 komentarz:

  1. musiałbym kiedyś do kogoś dołączyć w sztafecie, już rok temu mnie poszczuliście tym Ekidenem :)
    co do interwałów to muszę powoli wdrożyć mój plan na 10km w 40 minut to wtedy poczuje interwały :)

    OdpowiedzUsuń