Jak napisałam, tak zrobiłam.
Spakowałam buty, garmina, rodzinkę i go pod samiuśkie Tatry. Zafundowałam nam
prawie dwustu kilometrową wycieczkę w poszukiwaniu pozytywnej energii poza
szlakami górskimi. Młody jest już za duży, żeby go nieść i za mały, żeby być w
stanie przejść kilka kilometrów w górskich warunkach. Wszystko jednak przed
nami. Na razie szczyty podziwiamy głownie z Doliny Suchej Wody w Małym Cichym,
które dla mnie jest moim małym rajem. W niczym nie przypomina Zakopanego z
całymi tymi tłumami. Zawsze ma w ofercie święty spokój, czyli dokładnie to,
czego najbardziej mi potrzeba. Tym razem pobyt był w pigułce. Dwadzieścia
cztery godziny ładowania baterii, luzu, śmiechu do bólu brzucha, spacerów.
Bieganie też miało swoje pięć minut :)
Najpierw w niedzielę podczas porannego spaceru z chłopakami udało mi się po
lekkiej rozgrzewce zrobić kilka podbiegów i przebieżek. Młody próbował mnie
gonić na swoich małych nóżkach za każdym razem kiedy odbiegałam, piszczał z
radości jak nadbiegałam, coś niesamowitego :)
Najlepszy był, jak próbował mnie naśladować przy rozciąganiu. Ubaw mieliśmy po
same pachy.
Wiosną, jak zrobi się ciepło, zacznę zabierać go na zawody. Niezły kibic z niego będzie. Po zabawach biegowych odprowadziłam ich na drugie śniadanko, a sama z niemałymi obawami wybrałam się na delikatny trening. Wbiegam w las. Jeden podbieg, dwa zakręty i już jestem w zupełnie innym świecie. Świecie bez pośpiechu, bez napinki, bez stresu. Żaden las nie jest tak piękny jak ten w Tatrach. Nigdzie indziej tak nie pachnie i nigdzie indziej mech nie ma takiego koloru. Świeże ślady dzików (a może to były inne zwierzęta - głowy nie dam, zresztą co za różnica boję się wszystkich) wyganiają mnie na dół, nad rzekę. Zupełnie inna atmosfera. Biegam to tu to tam. Po trawie, po błocie, po kładkach i po kamieniach. Siadam, wsłuchuję się w szum i się uśmiecham. Już wiem, że było warto przyjechać tylko po to, żeby pobiegać właśnie tutaj. Już wiem, że za rok nie chcę oglądać bramy startowej Biegu na Kasprowy, chcę z niej wystartować. Marzenia o górskim bieganiu stają się coraz bardziej natrętne i nie dają mi spokoju… Zbieram się w ostatnie z moich ulubionych miejsc. Polana przy Dolinie Suchej Wody wita mnie swoim wspaniałym widokiem i słońcem gorącym jak w środku lata.
Nie wiem ile przebiegłam, ani jak
długo biegałam. Zegarek zastopowałam nad rzeką i nie już go nie włączyłam. Nogi
jak nowe. Stopa nawet nie zakuła. Zobaczymy co na to katowicki asfalt.
... się wzruszyłam się. Tęsknię za Tatrami ukochanymi okrutnie, ciągle gdzieś mnie rzuca po świecie i nie udaje mi się w najulubieńsze góry ostatni pojechać, a tu takie opisy! I Małe Ciche.. w czasach licealnych jeździłam tam co najmniej dwa razy w roku, ile wspomnień!
OdpowiedzUsuńSuper, że stopa dała Ci nacieszyć się górskim bieganiem, powodzenia w mieście :))
świetna wiadomość:) stopa musi się pogodzić z katowickim asfaltem łaski nie robi;)Kapitalny wypad w góry:)a z Młodego będzie rewelacyjny kibic:)pozdrowaśki;)
OdpowiedzUsuńAle mi smaka narobiłaś! Uwielbiam Tatry, a w szczególności te zachodnie. W tym roku już jednak tam nie pojadę. Przez zimę za to będzie planowanie trasy kilkudniowej wycieczki i oby do wiosny.
OdpowiedzUsuńA młody jak się tak na Ciebie napatrzy, to z niego biegacz wyrośnie, że ho ho :)
Świetnie! Musiało być niesamowicie :) Ja planuję na przyszły rok wybrać sie w góry pierwszy raz nie piechurowo, a biegowo :) Potem cel Jawornik :)
OdpowiedzUsuńFajnie że stopa wydobrzała :)
OdpowiedzUsuń"Góry moje jak żagle napięte,
Jak piersi dziewczęce przez wiatr odsłonięte,
Góry moje z niebem zrośnięte.
Góry moje to maszty stojące
I żagle zielone, i sztormy ryczące,
Góry moje, góry i słońce. "
Ach! Jak ja Ci zazdroszczę! W górach jest zawsze mnóstwo pozytywnej energii...
A maluch nie wygląda na za dużego żeby go nosić, ja swoją prawie trzyletnią pociechę na górskie wędrówki zabieram do nosidła. I okazuje się, że taki spacer z dzieckiem w nosidle to też niezły trening ;)