wtorek, 28 sierpnia 2012

Wakacyjnie. Biegowo. Pozytywnie.



Przerabiałam to już. Pakowanie. Buty do biegania i inne gadżety spisane na początku listy, żeby przypadkiem nie zapomnieć. I jeszcze wizualizacja siebie na widokowych ścieżkach biegowych w górach czy na mniej lub bardziej egzotycznych plażach.

A potem bolesne zderzenie z rzeczywistością i powrót do biegania po przerwie.  Zazwyczaj tak bywało. Podczas wyjazdów udawało mi się pobiegać raz lub najczęściej wcale. Zawsze brakowało mi czasu na trening, a czasami też i chęci. Traktowałam to jak obowiązek, a urlop jest po to żeby od obowiązków odpocząć. 
Z góry założyłam, że jeśli nie uda się wyjść na trening to trudno. Bez zbędnej napinki. Tym razem było też inaczej niż zwykle, bawię się  i cieszę bieganiem jak nigdy, więc wiedziałam, że będę chciała znaleźć czas. Wymyśliłam sobie też nagrodę za wakacyjne bieganie. Wizualizowałam ją sobie za każdym razem, kiedy budzik bladym świtem wyrywał mnie ze snu. A co poza tym? Starałam się pamiętać, że biegam dla przyjemności. Bieganie nie jest obowiązkiem, od którego chcę uciec. Fajnie jest robić w wakacje rzeczy, które się lubi.  Zwłaszcza, kiedy nie do końca możesz robić to zawsze, kiedy tylko masz ochotę. To trochę tak jak z zakazanym owocem. Biegam więcej i lepiej od kiedy mam mniej czasu na bieganie i dla siebie ogólnie. Moim czasem wolnym póki co zarządza mój niespełna półtoraroczny syn. Nie da się ukryć, że nauczył mnie organizacji i zarządzania czasem. Nauczyłam się szanować chwile, które mogę wykorzystać dla siebie. Paradoksalnie znajduję więcej czasu na bieganie niż wcześniej. Założyłam buty, nawet zmieniły kolor z anatracytowego na jasny szary.




W wakacje wybiegałam 4 z 6 zaplanowanych treningów. Odpuściłam w drugim tygodniu, w momencie,
w którym zaczęłam kombinować i przestawiać w głowie inne wspólne aktywności, tak abym mogła się wyspać i pobiec w najbardziej dogodnej porze dnia.  Bieganie ma mi przecież sprawiać przyjemność. Czasem trzeba i warto odpuścić. Gdybym była sama, wyglądałoby to inaczej. Bieganie w pięknych okolicznościach przyrody zawsze dodaje mi powera. Chciałam więcej. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.W nagrodę dostałam doping, kiedy na jednym z interwałów dołączyli do mnie moi chłopcy. Doping był mocny. Biegałam 400-setki ile sił w nogach, żeby skończyć jak najszybciej, bo za każdym razem kiedy się oddalałam Borys płakał i krzyczał w niebogłosy. Za to kiedy nadbiegałam radość była nie mniejsza. Na zakończenie przebiegliśmy razem kilka metrów. 



Biegałam w zasadzie zgodnie z moim planem. Dwa treningi interwałowe i bieg tempowy wyszły bardzo dobrze mimo skróconej rozgrzewki. Ucierpiało wybieganie, które mocno skróciłam. Ale… Trasa była tak piękna, że co chwilę zatrzymywałam się, żeby się napatrzeć, podumać trochę lub pstryknąć fotkę. To był chyba mój najprzyjemniejszy bieg ever. Nie miałam problemu, żeby wstać razem ze słońcem. Samotne podziwianie wschodu słońca na plaży okazało się być przeżyciem prawie mistycznym J Ogarnęła mnie błogość i bardzo pozytywne nastawienie. Za każdym razem kiedy sobie to przypominam na twarzy pojawia mi się uśmiech. Biegłam stałą trasą z wioski w której mieszkaliśmy brzegiem morza do pobliskiego miasteczka. Wszędzie pusto. Pierwszą napotkaną tego dnia osobą był kierowca kultowego Renault 4, który wyprzedzając mnie na zakręcie obdarzył mnie szczerym i sympatycznym uśmiechem. A potem przez długi czas cykady i szum fal. Powrót w palącym słońcu był mniej przyjemny, zwłaszcza, że wszyscy mijani biegacze mieli grobowe miny. Whatever. To był mój dzień i mój bieg.




A po powrocie z naładowanymi akumulatorami nie potrzebowałam nawet odespać koszmarnej podróży (26 godzin w samochodzie upewniły mnie, że to były pierwsze i zarazem ostatnie wakacje innym środkiem lokomocji niż samolot). Nadrobiłam brakujące wybieganie. I to jakie. Najdłuższe jak do tej pory - 21 km w średnim tempie 6:04 / km. I mogłam szybciej. Pierwsze km średnio po 6:20 - 6:40 /km, a po rozbieganiu od 5:24 - 5::45 /km. Wróciłam delikatnie sponiewierana i szczęśliwa. Przy okazji w parku powitała mnie jesień. Do półmaratonu pozostał miesiąc z "hakiem". Nie mogę się doczekać.







1 komentarz:

  1. ostatnio na jednym biegu moja 6-latka się na mnie obraziła, bo nie mogłem jej znaleźć przed finiszem a chciała wbiec ze mną na metę :) tak to już jest z nimi że widząc biegających rodziców samo chce biegać :)

    OdpowiedzUsuń