O motywacji mówi
i pisze się wiele. I dobrze, bo jest niezbędna do ruszenia czterech liter w stronę
jakiegokolwiek wysiłku, czy generalnie jakiejkolwiek czynności. Sposobów motywowania jest wiele. Zawodowo najbardziej lubię system kija i marchewki, który
podobno w długim okresie staje się demotywujący. W bieganiu ciężko go
zastosować, no bo co w ramach kary? Zakaz biegania, dodatkowe kilometry za karę
czy odmówienie sobie zakupu kolejnych butów i innych niezbędnych gadżetów do biegania?
Totalnie bez sensu. Co działa na mnie:
Po pierwsze. Wizualizacja efektów – twórcze
wykorzystanie wyobraźni, ma pomóc uwierzyć, że zadanie jest wykonalne. Tak więc
widzę oczyma wyobraźni jak wbiegam na metę półmaratonu z czasem poniżej 2:00h,
szczęśliwa i pełna werwy do startu przygotowań do celu przez duże „C” czyli
maratonu i od razu widzę się na mecie w mojej ukochanej Barcelonie :) Czas trudno sobie w
jakikolwiek sposób wizualizować, zupełnie nie wiem czego się spodziewać,
zobaczymy po połówce.
Po drugie. Deklaracja innym tego, co zamierzasz
zrobić. Zrobione. Ogłosiłam wszystkim szanownym Czytelnikom gdzie i kiedy
chcę pobiec, a nawet w poprzednim punkcie zrobiłam to, co w zasadzie miało
pozostać w sferze marzeń intymnych – czas poniżej 2:00h jest dla mnie prawie
nieosiągalny, ale od czego są marzenia? Jak pobiegnę poniżej 2:15 wstydu nie
będzie, z inną opcją trudno będzie mi się pogodzić.
Po trzecie. Podniesienie znajomości przedmiotu. 90%
czasu pożeranego przez Internet stanowi teraz przeglądanie forów, blogów,
planów treningowych, informacji o technice biegu oraz oczywiście ofert sklepów
dla biegaczy. Kolejnym krokiem jest udział w zajęciach zorganizowanych,
wybieram się jednak na katowickie zajęcia BBL jak sójka za morze, ciągle mi nie
po drodze. Po wakacjach muszę się zmobilizować.
Po czwarte. Rozpoczęcie zadania od czegoś prostego. Dla
mnie oznacza to ni mniej ni więcej tylko: RUSZ SIĘ i ZRÓB COKOLWIEK. Nawet
jeden przebiegnięty kilometr to więcej niż zero. A potem po kolei, tworzymy
listę rzeczy które należy zrobić – czyli w zasadzie klasyczny plan treningowy.
Układamy narastająco treningi zwiększające naszą prędkość i wytrzymałość i
powoli do przodu.
Po piąte. Planowanie na starcie nagrody za wykonanie
zadania. Moje ulubione. Działa na krótki
i długich dystansach. Od loda na zakończenie treningu, przez nowe buty za bieganie wczesnoporanne na wakacjach, po wyjazd na debiut w maratonie w ukochanym mieście.
i długich dystansach. Od loda na zakończenie treningu, przez nowe buty za bieganie wczesnoporanne na wakacjach, po wyjazd na debiut w maratonie w ukochanym mieście.
Po szóste. NIGDY SIĘ NIE PODDAWAĆ!
Szczęśliwie
jestem teraz na takim etapie, że do samego biegania nie muszę się dodatkowo motywować.
Chce mi się bardzo. Ale nie znaczy to, że nie muszę szukać motywów do działania w:
u
a) ultrakrótkim czasie,
a) ultrakrótkim czasie,
b) wykopywania pokładów siły do pokonywania
przeciwności, które na mojej biegowej ścieżce od jakiegoś czasu pojawiają się
jak grzyby po deszczu.
Nawet jeśli poziom
mojej motywacji jest u szczytu skali, przychodzi taki dzień jak mój ostatni
czwartek, że trzeba nadzwyczajnych środków i dodatkowych bodźców żeby zachęcić
wymęczone mięśnie i umysł do pokonania każdego kolejnego kilometra.
Jakiś czas temu
nauczyłam się dzielić motywację na dwa słowa: MOTYW i AKCJA. Po co zaawansowane
techniki NLP, kiedy można stosować to co tygryski lubią najbardziej – NAGRODY!
Na ostatnim treningu po pierwszym zrobionym kroku wiedziałam, że
mocno muszę nad motywacją pracować. Zaczęło się od tego, że nie udało mi się
wyjść o normalnej porze, czyli przed 7.00. Zdecydowanie należę do porannych
biegaczy – lubię zrobić to co mam zaplanowane od razu. Potem może być z tym
różnie, a poza tym to kwestia organizacji dnia – bieganie to czas wolny, hobby
– w późniejszych godzinach mogłabym nie wykraść na to czasu. Tak więc perspektywa
zaplanowanych 16km w pełnym słońcu nie zachęcała mnie ani trochę, ale
stwierdziłam, że nie mogę biegać tylko w idealnych warunkach. Na startach
pogody przecież wybierać nie będę. Wyszłam o 9 z minutami, na termometrze 27°C. Wow!
Ruszyłam, lewa noga zaczęła się ciągnąć już 500m od domu. Kilkaset metrów dalej
poczułam kolano. Pomyślałam sobie, że to będzie naprawdę długi bieg. I był. Zmodyfikowałam
cel i postanowiłam biec z zachowaniem niskiego tętna. Wyszło średnio, ale
myślę, że wpływ na HR miał także upał. W ogóle mam problem z utrzymaniem tętna.
Z kalkulacji wynika, że wszystkie treningi biegam w drugim zakresie, ale gdybym
zwolniła to istnieje duże prawdopodobieństwo, że w ogóle nie poruszałabym się
do przodu. Mam nadzieję, że to kwestia treningu. Wracając do tematu -temperatura
na koniec treningu przekroczyła 30°C. Szukaj plusów i myśl pozytywnie!
Powtarzałam sobie. Od jakiegoś czasu pracuję nad tym, żeby pozytywne myślenie
wdrażać każdego dnia. Bieganie jest jednym z ważniejszych czynników
zastosowanych przeze mnie ostatnio,
dzięki którym powolutku, kroczek po kroczku udaje mi się uciekać od
czarnowidztwa. Wcześniej bywało różnie. Szukanie dziury w całym wychodziło mi
rewelacyjnie. W czwartek myślenie pozytywne udało się, od 10 km cieszyłam się,
że jednak nie wyszłam wcześniej, bo dzięki temu na zakończenie treningu
wszystkie budki z lodami w parku były już otwarte, więc odliczałam kilometry do
dużego świderka! Pod koniec tak się do niego spieszyłam, że całkiem już
odpuściłam bieg na niskim tętnie i przyspieszyłam. Było warto. Mała rzecz, a
cieszy.
A skoro
już o nagrodach mowa za zrealizowanie planu treningowego na dwutygodniowe wakacje
w 100% nagrodą będą buty trailowe, bo wymyśliłam sobie, żeby jeden lub dwa
treningi w miesiącu robić jesienią w Beskidach. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Jeśli chodzi o
te grzyby (czyt. przeszkody) na moich ścieżkach biegowych, – drugi tydzień
przygotowań do półmaratonu zakończył się na trzech dniach biegowych. Kolejne
3,5 dnia w szpitalu z moją Myszką.
Teoretycznie to nic groźnego – adenowirusy, czyli biegunki i wymioty, a w rezultacie
odwodnienie. Po kilku dniach leczenia w domu Borys był zbyt słaby, żeby mieć siłę
walczyć z chorobą (a siłę ma chłopak w
swoim niespełna półtorarocznym ciele diabelną). Nawadnialiśmy się od piątku. Widok
Małego podpiętego pod kroplówkę na
początku zmasakrował mnie psychicznie. Uczę się jednak od niego przyjmowania i
pokonywania tego co staje na naszej drodze. Na początku był przerażony, a
potem dzielnie nadstawiał rączkę do
podpięcia każdej kolejnej kroplówki i wszystkim pokazywał, gdzie ma „kropelkę”.
Trzeba być twardym i nie dać się w żadnej sytuacji. A było ciężko, zwłaszcza,
że przez cały pobyt nie wolno było nam opuszczać czterech ścian, w których
zamknęli nas niemalże na klucz.
Jupi! Udało się uciec na spacer :) |
Na koniec
krótkie podsumowanie tygodnia 10 od
końca i 2 w kolejności moich przygotowań do Półmaratonu Silesia:
Myślę, że każdy sobie powinien sporządzić taką listę własnych motywatorów i często do niej sięgać. Fajne jest to, że w zasadzie każdego motywuje coś innego :) Ja już kończę moją listę i niedługo ją opublikuje na blogu. Ostatni podpunkt, to o nagrodach, chyba pożyczę od ciebie, już coś czuję że i na mnie zadziała ;)
OdpowiedzUsuńDużo zdrowia Wam życzę, omijajcie szpitale szerokim łukiem :)
Często w życiu powtarzam sobie "maratończyk nigdy się nie poddaje" i pomaga:)Jak po operacji się wybudziłem to lekarz powiedział: panie co pan tak w kółko powtarzałeś maratończyk nigdy się nie poddaje hi,hi... powodzenia i pozdrowaśki
OdpowiedzUsuń