poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Kij czy marchewka?




O motywacji mówi i pisze się wiele. I dobrze, bo jest niezbędna do ruszenia czterech liter w stronę jakiegokolwiek wysiłku, czy generalnie jakiejkolwiek czynności. Sposobów motywowania jest wiele. Zawodowo najbardziej lubię system kija i marchewki, który podobno w długim okresie staje się demotywujący. W bieganiu ciężko go zastosować, no bo co w ramach kary? Zakaz biegania, dodatkowe kilometry za karę czy odmówienie sobie zakupu kolejnych butów i  innych niezbędnych gadżetów do biegania? Totalnie bez sensu. Co działa na mnie:

Po pierwsze. Wizualizacja efektów – twórcze wykorzystanie wyobraźni, ma pomóc uwierzyć, że zadanie jest wykonalne. Tak więc widzę oczyma wyobraźni jak wbiegam na metę półmaratonu z czasem poniżej 2:00h, szczęśliwa i pełna werwy do startu przygotowań do celu przez duże „C” czyli maratonu i od razu widzę się na mecie w mojej ukochanej Barcelonie :) Czas trudno sobie w jakikolwiek sposób wizualizować, zupełnie nie wiem czego się spodziewać, zobaczymy po połówce.
Po drugie. Deklaracja innym tego, co zamierzasz zrobić. Zrobione. Ogłosiłam wszystkim szanownym Czytelnikom gdzie i kiedy chcę pobiec, a nawet w poprzednim punkcie zrobiłam to, co w zasadzie miało pozostać w sferze marzeń intymnych – czas poniżej 2:00h jest dla mnie prawie nieosiągalny, ale od czego są marzenia? Jak pobiegnę poniżej 2:15 wstydu nie będzie, z inną opcją trudno będzie mi się pogodzić.
Po trzecie. Podniesienie znajomości przedmiotu. 90% czasu pożeranego przez Internet stanowi teraz przeglądanie forów, blogów, planów treningowych, informacji o technice biegu oraz oczywiście ofert sklepów dla biegaczy. Kolejnym krokiem jest udział w zajęciach zorganizowanych, wybieram się jednak na katowickie zajęcia BBL jak sójka za morze, ciągle mi nie po drodze. Po wakacjach muszę się zmobilizować.
Po czwarte. Rozpoczęcie zadania od czegoś prostego. Dla mnie oznacza to ni mniej ni więcej tylko: RUSZ SIĘ i ZRÓB COKOLWIEK. Nawet jeden przebiegnięty kilometr to więcej niż zero. A potem po kolei, tworzymy listę rzeczy które należy zrobić – czyli w zasadzie klasyczny plan treningowy. Układamy narastająco treningi zwiększające naszą prędkość i wytrzymałość i powoli do przodu.
Po piąte. Planowanie na starcie nagrody za wykonanie zadania. Moje ulubione. Działa na krótki
i długich dystansach. Od loda na zakończenie treningu, przez nowe buty za bieganie wczesnoporanne na wakacjach, po wyjazd na debiut w maratonie w ukochanym mieście.
Po szóste. NIGDY SIĘ NIE PODDAWAĆ!

Szczęśliwie jestem teraz na takim etapie, że do samego biegania nie muszę się dodatkowo motywować. Chce mi się bardzo. Ale nie znaczy to, że nie muszę szukać motywów  do działania w:
u
a) ultrakrótkim czasie, 
        b) wykopywania pokładów siły do pokonywania przeciwności, które na mojej biegowej ścieżce od jakiegoś czasu pojawiają się jak grzyby po deszczu.

Nawet jeśli poziom mojej motywacji jest u szczytu skali, przychodzi taki dzień jak mój ostatni czwartek, że trzeba nadzwyczajnych środków i dodatkowych bodźców żeby zachęcić wymęczone mięśnie i umysł do pokonania każdego kolejnego kilometra.
Jakiś czas temu nauczyłam się dzielić motywację na dwa słowa: MOTYW i AKCJA. Po co zaawansowane techniki NLP, kiedy można stosować to co tygryski lubią najbardziej – NAGRODY!

Na ostatnim treningu po pierwszym zrobionym kroku wiedziałam, że mocno muszę nad motywacją pracować. Zaczęło się od tego, że nie udało mi się wyjść o normalnej porze, czyli przed 7.00. Zdecydowanie należę do porannych biegaczy – lubię zrobić to co mam zaplanowane od razu. Potem może być z tym różnie, a poza tym to kwestia organizacji dnia – bieganie to czas wolny, hobby – w późniejszych godzinach mogłabym nie wykraść na to czasu. Tak więc perspektywa zaplanowanych 16km w pełnym słońcu nie zachęcała mnie ani trochę, ale stwierdziłam, że nie mogę biegać tylko w idealnych warunkach. Na startach pogody przecież wybierać nie będę. Wyszłam o 9 z minutami, na termometrze 27°C. Wow! Ruszyłam, lewa noga zaczęła się ciągnąć już 500m od domu. Kilkaset metrów dalej poczułam kolano. Pomyślałam sobie, że to będzie naprawdę długi bieg. I był. Zmodyfikowałam cel i postanowiłam biec z zachowaniem niskiego tętna. Wyszło średnio, ale myślę, że wpływ na HR miał także upał. W ogóle mam problem z utrzymaniem tętna. Z kalkulacji wynika, że wszystkie treningi biegam w drugim zakresie, ale gdybym zwolniła to istnieje duże prawdopodobieństwo, że w ogóle nie poruszałabym się do przodu. Mam nadzieję, że to kwestia treningu. Wracając do tematu -temperatura na koniec treningu przekroczyła 30°C. Szukaj plusów i myśl pozytywnie! Powtarzałam sobie. Od jakiegoś czasu pracuję nad tym, żeby pozytywne myślenie wdrażać każdego dnia. Bieganie jest jednym z ważniejszych czynników zastosowanych przeze mnie ostatnio,  dzięki którym powolutku, kroczek po kroczku udaje mi się uciekać od czarnowidztwa. Wcześniej bywało różnie. Szukanie dziury w całym wychodziło mi rewelacyjnie. W czwartek myślenie pozytywne udało się, od 10 km cieszyłam się, że jednak nie wyszłam wcześniej, bo dzięki temu na zakończenie treningu wszystkie budki z lodami w parku były już otwarte, więc odliczałam kilometry do dużego świderka! Pod koniec tak się do niego spieszyłam, że całkiem już odpuściłam bieg na niskim tętnie i przyspieszyłam. Było warto. Mała rzecz, a cieszy. 


A skoro już o nagrodach mowa za zrealizowanie planu treningowego na dwutygodniowe wakacje w 100% nagrodą będą buty trailowe, bo wymyśliłam sobie, żeby jeden lub dwa treningi w miesiącu robić jesienią w Beskidach. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Jeśli chodzi o te grzyby (czyt. przeszkody) na moich ścieżkach biegowych, – drugi tydzień przygotowań do półmaratonu zakończył się na trzech dniach biegowych. Kolejne 3,5 dnia w  szpitalu z moją Myszką. Teoretycznie to nic groźnego – adenowirusy, czyli biegunki i wymioty, a w rezultacie odwodnienie. Po kilku dniach leczenia w domu Borys był zbyt słaby, żeby mieć siłę walczyć z chorobą (a siłę ma chłopak  w swoim niespełna półtorarocznym ciele diabelną). Nawadnialiśmy się od piątku. Widok Małego podpiętego pod kroplówkę  na początku zmasakrował mnie psychicznie. Uczę się jednak od niego przyjmowania i pokonywania tego co staje na naszej drodze. Na początku był przerażony, a potem  dzielnie nadstawiał rączkę do podpięcia każdej kolejnej kroplówki i wszystkim pokazywał, gdzie ma „kropelkę”. Trzeba być twardym i nie dać się w żadnej sytuacji. A było ciężko, zwłaszcza, że przez cały pobyt nie wolno było nam opuszczać czterech ścian, w których zamknęli nas niemalże na klucz.

Jupi! Udało się uciec na spacer :)


Na koniec krótkie podsumowanie tygodnia 10 od  końca i 2 w kolejności moich przygotowań do Półmaratonu Silesia:


2 komentarze:

  1. Myślę, że każdy sobie powinien sporządzić taką listę własnych motywatorów i często do niej sięgać. Fajne jest to, że w zasadzie każdego motywuje coś innego :) Ja już kończę moją listę i niedługo ją opublikuje na blogu. Ostatni podpunkt, to o nagrodach, chyba pożyczę od ciebie, już coś czuję że i na mnie zadziała ;)
    Dużo zdrowia Wam życzę, omijajcie szpitale szerokim łukiem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Często w życiu powtarzam sobie "maratończyk nigdy się nie poddaje" i pomaga:)Jak po operacji się wybudziłem to lekarz powiedział: panie co pan tak w kółko powtarzałeś maratończyk nigdy się nie poddaje hi,hi... powodzenia i pozdrowaśki

    OdpowiedzUsuń