poniedziałek, 30 października 2023

Zmiana

Po prostu Łemko.


Pierwsze były szok i zaprzeczenie.

Drugie były poczucie winy, załamanie, chaos, wrogość. I trwało to bardzo długo.

Trzecia jest akceptacja.

Czwarta będzie decyzja. 


Życie to zmiana. Jedyną stałą jest zmiana - frazes? Nie sądzę.

Wiem o tym przecież. Z change managementem pracuję na co dzień. O zmianie pisałam przy okazji Pieniny Ultra Trail. Tyle, że wiosną byłam gdzieś pomiędzy zaprzeczeniem a załamaniem i totalnie nie przyjmowałam do wiadomości tego co się dzieje. 

Myśl, że się coś się zmieniło spłynęła na mnie na 20 kilometrze Łemko Maratonu. Nie biegam jak wcześniej i nie jestem taka jak wcześniej…

Do Łemko przygotowałam się tak na 3 z plusem. Coś tam trenowałam, ale wciąż w sekwencji 3 tygodnie zrywu i tydzień odpuszczania. Jechałam na start bez większych emocji. Cieszyłam się na ładny dzień w górach i niewiele poza tym. Trochę, żeby jest sobie wytworzyć zaczęłam sprawdzać czasy i budować założenia. Cel był, żeby dać z siebie wszystko i przybiec w czasie lepszym niż Rakieta dwa lata wcześniej.

Biegłam mocno, mimo to tuż za pierwszym punktem kontrolnym wiedziałam, że nic z założeń nie będzie. Trochę tu czynników obiektywnych bo i wiatr, i błoto, i złamany kciuk i kontuzja rozcięgna… Ale zamiast rozżalenia i złości spłynęła na mnie z halnym akceptacja stanu, w którym jestem tu i teraz. Kiedyś stać mnie było na więcej, kiedyś… A dziś… a dziś raz mam przestrzeń w głowie na trening i biegowe marzenia (i to jakie!), innym razem mam to totalnie w dupie. 

Fot. Piotr Oleszak


Jak mi trudno w życiu, to realizowanie planu treningowego jest ostatnim o czym myślę, a bieganie jest najczęściej pierwszym na co się obrażam. Mam tak od kiedy biegam, tylko, że w ostatnich latach obrażałam się dość regularnie. I to jest ok.

Zamiast obrazić się się jak zwykle i spierdolić sobie dzień, powiedziałam ok, biorę to. Tutaj jestem, na to mnie dziś stać. Biegam słabiej niż kilka lat temu, ale uczciwie czas przyznać, że bieganie nie było dla mnie ważne, a czasem po prostu nie miałam siły na branie na siebie kolejnego bata. 

To było jak przeskok zapadki w mózgu i stało się nagle. Stanęłam. Nabrałam powietrza i zamknęłam oczy. Jak je otworzyłam to już wiedziałam. To moje tu i teraz. Mogłam odpuścić gonienie przeszłości. Zaczęłam gonić to, na co stać mnie dziś, bez rozpamiętywania. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że ten moment akceptacji sprawił, że nabrałam jakiś mocy dodatkowych, bo wyprułam do góry jak dzika. Odcięło mnie szybko.

Pozbierałam się i biegłam dalej swoje. Biegłam ile mogłam. Sił pod górę brakowało, ale za to nikt wyprzedzał mnie na zbiegach! Szok! Mnie, Grażynę zbiegania. Piękne to było!

Uśmiechałam się dookoła głowy za każdym razem jak wbiegałam w las, a jak z niego wybiegałam to piałam z zachwytu. Dosłownie. Głośno. To też było piękne!

Bo na Łemkowyna Ultra Trail i w Beskidzie Niskim zawsze jest pięknie. Jak świeci słońce, jak wieje halny, jak jest błoto i jak pada deszcz. To magiczna kraina i magiczne chwile.

A potem cieszyłam się na mecie. Cieszyłam się też jak sprawdziłam wyniki, bo w sumie to poszło mi relatywnie dobrze, tylko niewiele gorzej niż sobie założyłam.

Dziś wszystko mnie boli. Czyli było dobrze. Jest dobrze. Fajnie jest czuć satysfakcję.

Fot. Paweł Zając


Co dalej?

Zaprzeczenie. Załamanie. Akceptacja. Ostatnia będzie decyzja.

Dziś jeszcze nie wiem, czy zostanę tutaj gdzie jestem, gdzie z zaskoczeniem odkryłam, że mi całkiem wygodnie, czy może wyszukam sobie zawody, na pewno długie, na myśl o których będą do mnie zlatywać wszystkie motyle z okolicy. 

Ps. Na pierwszym punkcie była 161, na metę wbiegłam na 121 pozycji. Opierdalania nie było ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz