czwartek, 25 czerwca 2015

Ala vs. Ciąża

Ciąża to nie choroba. Tak mówią. I ja się pod tym podpisuję. W związku z tym nie planowałam porzucać biegania na ten czas. Wręcz przeciwnie - na początku wyobrażałam sobie siebie truchtającą niemal do samego końca. Stało się inaczej w dużym stopniu na skutek nazbyt wyraźnej sugestii lekarza, który jak usłyszał pytanie o bieganie w ciąży zbyt obrazowo wyraził swoje zdanie na ten temat i niestety miało to miejsce w obecności mojego męża. Od tamtego momentu za każdym razem kiedy wychodziłam biegać, czułam jakbym dopuszczała się zbrodni przeciwko ludzkości.

Szkoda, że mój lekarz nie jest zapalonym biegaczem. Może wtedy biegałabym więcej w ciągu ostatnich miesięcy. Bo przecież super się patrzy na zdjęcia i czyta historie biegających przyszłych mam. Trochę im zazdroszczę, ale sama nie miałam na tyle pewności, żeby upierać się i robić coś dla siebie, kiedy nie tylko o mnie chodzi. Tutaj też więc nie zamierzam zajmować stanowiska, co jest dobre a co złe dla kobiet w ciąży. Ale postanowiłam sprawdzić co jest dobre dla mnie i najpierw spróbować polubić to, co uważa się za bezpieczne i dla ciężarnych się poleca.



Basen. Pływam słabo. Byłam dwa razy. Może gdybym miała pływać po to, żeby się w końcu porządnie nauczyć, jakiś może plan treningowy wdrożyć, motywacja byłaby większa. A tak, wyszło jak wyszło.

Joga w wersji dla ciężarnych. Jogi chciałam spróbować zawsze. I żałuję, że spróbowałam jej właśnie w ciąży. Może gdybym zrobiła to w okresie, kiedy wolno byłoby mi wykonywać więcej ćwiczeń w nieco bardziej ambitnej wersji, nie zraziłabym się aż tak bardzo. A tak wiało nudą. I nawet fakt, że na drugi dzień poczułam pewne partie mięśniowe nie przekonał mnie do ponownego spędzenia półtorej godziny na sali.

Gimnastyka dla ciężarnych. Na sam dźwięk słowa "gimnastyka" ziewać mi się chce, ale w tym przypadku postanowiłam łatwo się nie poddać Skończyło się tak, że wypróbowałam kilkadziesiąt (no dobra, niektórych nie wypróbowałam, bo wyłączyłam po kilku minutach) zestawów treningowych wyszukanych na you tube. Wszystkie mnie nudziły. W każdym ćwiczeniu wydawało mi się, że mój zakres ruchu mimo rosnącego brzucha jest większy. A potem trafiłam na zestaw kilku ćwiczeń z wykorzystaniem TRX. Zestaw też mi się nie podobał, ale jak już wyciągnęłam ukochany sprzęt z szafy, nie schowałam go do dzisiaj.


Może nie robię deski w zawieszeniu i większości ulubionych ćwiczeń w wersji hardcore, ale udało mi się pójść po rozum do głowy i wybrać te z nich, które nie sprawiają mi problemu, a przyjemność i owszem. Wystarczyła krótka konsultacja i słuchanie własnego ciała i okazało się, że mogę robić rzeczy, które lubię i do których nie muszę się zmuszać.


Nie napinam się, żeby być fit w ciąży, bo nie o to chodzi. Do niczego się nie zmuszam, bo to nie ten czas. Ale nie daję się też zwariować i staram się do końca robić to co lubię, tyle że w zmniejszonych dawkach lub ewentualnie używając zamienników.

Czy można znaleźć substytut biegania? Nie można. Ja nie znalazłam. Ale w ciągu minionych kilku miesięcy zaprzyjaźniłam się dosyć mocno z kijkami. Nie pędzę, ale klub emerytów na pętli w parku dubluję. Dzięki kijkom regularnie odwiedzam ulubione biegowe ścieżki.  Nie mówiąc już o chwilach, w których marsz zamieniam na bieg. I to jest zazwyczaj kilkaset metrów mojego szczęścia kilka razy w tygodniu. Na razie mi wystarczy. A na pewno pomaga utrzymać formę jako taką.  

Jest jedna rzecz dla której nie chciałam szukać zamienników. No bo jak? Na co można zamienić ulotne chwile spędzane w górach?  Nie wyobrażam sobie tylu miesięcy bez gór i kropka. Byłam tego pewna, jak niczego innego. I choć ludzie na szlakach dziwnie na mnie patrzą, a niektórzy znajomi pukają się w głowę, siedem tygodni przed godziną zero, od dwóch tygodni niemalże codziennie można spotkać mnie na tatrzańskich szlakach. Nie biegam, nie wychodzę wysoko, ale jestem i sprawia mi to niesamowitą przyjemność. Mąż za to co drugi dzień panikuje. Standardowo budzi mnie tekstem, że nigdzie nie idziemy, że helikopter nie wyląduje na Nosalu, że nie będą mnie ściągać z Czarnego Stawu pod Rysami, że mogę sobie darować Murowaniec, że schronisko na Hali Kondratowej wcale nie jest klimatyczne i że w ogóle dajmy sobie spokój. A potem drepczemy całą naszą trójką, a w zasadzie już prawie czwórką i jest pięknie. Nie potrafię się tym zmęczyć. Bo najważniejsze to robić to co się lubi,  ot taki banał nad banałami. 









11 komentarzy:

  1. Alu gratuluję Błogosławionego stanu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak czytam te Wasze zachwyty nad górami i się czasem zastanawiam, "co oni wszyscy w tym widza?" I teraz się boje tam pojechać, bo pewnie wszyscy macie rację i stanę sie jednym z Was :-/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie daj się nabrać, góry są beznadziejne ;)

      Usuń
    2. znaczy ze nie byles jeszcze? Ale tak, nigdy?

      Usuń
    3. Nie no byłem. W podstawówce byliśmy jeden dzień w Zakopanem w ramach wycieczki do Krakowa. W Bieszczadach byłem dwa razy - raz za dzieciaka na feriach z rodzicami i raz na Sylwka podczas studiów. I jeszcze w Nowym Targu kilka lat temu ;-)

      Usuń
  3. Bardzo pozytywną energią kipi ten tekst, mimo że piszesz o tym, czego nie możesz, przeczytałam jednym tchem :) A jak sięgam pamięcią, gdy byłam w górach, to faktycznie ani jednej kobiety w widocznej ciąży na szlaku nie spotkałam... Alu, jesteś nie do zdarcia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za słowo wsparcia, przyda się, szczególnie w nadchodzących dniach :)

      Usuń
  4. Ja właśnie będąc w ciąży przestałam biegać:( teraz po prawie 2-letniej przerwie zaopatrzyłam się w sportowe buty na http://www.eobuwie.com.pl/damskie/sportowe.html i ruszam na swój pierwszy trening! :) Szkoda, że nie pomyślałam wówczas o jakiejś alternatywie do biegania.
    Alu podziwiam Cię i gratuluję zapału!

    OdpowiedzUsuń