Zapytaj mnie o najszczęśliwszy dzień w życiu i na moment
stanę się typową dziewczyną. Odpowiem że
ślub (o tak! wesele HEJ! ) i że pierwsze spojrzenia w oczy moich chłopaków. Nie
muszę tłumaczyć dlaczego, co i jak. Ale
jak powiem Ci, że zaraz po nich jest moment, kiedy wbiegam na metę po dniu
napierania po górach, w śniegu, mrozie i wietrze, do utraty tchu, zrozumiesz? A
jak dodam, że do pełni szczęścia nie potrzebowałam niczego ani nikogo, będzie łatwiej czy trudniej?
Od czego zacząć i jak to powiedzieć, żebyś mógł przez chwilę
znaleźć się w moim świecie i poczuć to co ja? Jak
opisać te chwile wywołujące motyle w brzuchu na każde najmniejsze
wspomnienie, tak żeby nigdy ich nie zapomnieć?
Nie wiem. Nie potrafię chyba. Nie tym razem.
Bo jak wytłumaczyć co czuje dziewczyna, którą straszą
srogimi warunkami na trasie jednego
z trudniejszych ultra maratonów w Polsce?
z trudniejszych ultra maratonów w Polsce?
Jak wyjaśnić, że spotykając prawie obcych ludzi zamiast
powiedzieć „cześć” rzucasz się im na szyję
i w tym momencie są jedynymi właściwymi do dzielenia tych właśnie chwil?
i w tym momencie są jedynymi właściwymi do dzielenia tych właśnie chwil?
Jak oddać atmosferę memoriału dla młodego chłopaka, który
swoimi przeżycia mógłby rozdzielić pomiędzy drużynę piłkarską, komuś kto nie
widział zaangażowania organizatorów i wolontariuszy
w każdy krok, gest i słowo przekazywane nam w miniony weekend?
w każdy krok, gest i słowo przekazywane nam w miniony weekend?
Jak opowiedzieć jak genialnie może się czuć dziewczyna,
która wyprzedza facetów na czterdziestym piątym
kilometrze górskiej wyrypy?
No jak? Nie wiem. Nie potrafię chyba. Nie tym razem.
Zamykam oczy.
Zaczyna grać muzyka.
Jestem tego pewny
W głębi duszy o tym wiem
Że gdzieś na szczycie góry
Wszyscy razem spotkamy się…
I znów jestem na Polanie Jakuszyckiej. Muzyka gra, a ja śpiewam. Cały
wcześniejszy stres, choć zżerał mnie jak nigdy wcześniej, mija, a ja nie mogę
doczekać się kiedy ruszymy. Uśmiecham się lekko, ale w środku tańczę całą sobą.
Jestem tu gdzie moje miejsce, jestem tutaj gdzie chcę być.
To uczucie nie opuszcza mnie aż do linii mety. Na nic bym tego nie zamieniła.
To uczucie nie opuszcza mnie aż do linii mety. Na nic bym tego nie zamieniła.
Ruszamy. Chwilę po starcie wleczemy się noga za nogą. Ludzie, tutaj
można śmiało biec. Wkurzam się. Nie jestem w stanie wyprzedzać, każde zejście z
udeptanej ścieżki kończy się zakopaniem w śniegu po kolana albo i wyżej.
Odpuszczam, nie ma sensu się denerwować. Nie dziś. Niczego to nie zmieni, ale
obiecuję sobie, że to już ostatni raz, kiedy w siebie wątpię i cofam się na
linii startu.
Krok za krokiem, wspinamy się coraz wyżej i wyżej. Jest
nierealnie pięknie. I nie szkodzi, że nic nie widać, bo żeby było pięknie wcale
widoków nie potrzeba.
Niesamowite zdjęcia od BIKELIFE |
Jest coraz ciężej. Po biegu wszyscy zgodnie twierdzą, że to najtrudniejsze warunki, z jakimi przyszło się wszystkim zmierzyć. Mało biegniemy, ale cały czas napieramy
do góry. Utrzymanie równowagi w grząskim śniegu i nie tracenie rytmu staje się
wyzwaniem dnia, tak samo jak szukanie okazji do biegu. Myślę o czołówce zawodów.
Oni mają prawo powiedzieć, że jest ciężko. Mnie nikt nie goni, ścigam się sama
ze sobą. Nie narzekam, od startu
wiedziałam, że wygram. Poza krótką chwilą ostrego, nieznanego bólu w kolanie,
nie miałam ani sekundy wątpliwości, że ukończę ten bieg. Nie miałam chwili zwątpienia, ani razu nie
pomyślałam „po co mi to?”. Może i klęłam pod nosem, kiedy w drodze do Domu
Śląskiego, kiedy setny raz potykałam się i topiłam w śniegu, turyści kolejny
raz mówili, że jeszcze ze dwa kilometry i będzie dało się biec. Gallowayem
chyba…
Fajnie jest! / Fot. Piotr Silniewicz, Silne Studio |
Wpadam do Domu Śląskiego na najlepszą herbatę i zupę
pomidorową na świecie. Oddycham. Chłonę chwilę. Przyglądam się każdej twarzy.
Wszyscy wchodzą niemiłosiernie uciorani, ale każdy ma to samo szczęście w
oczach. Przez moment nie mogę uwierzyć, że ja też tam jestem. To nierealne, że
czasem tak łatwo spełnia się swoje marzenia.
Fot. Sportowezary.pl |
Może zbyt długo napawam się tą chwilą, spędzam na punkcie
znacznie więcej czasu niż potrzebuję, ale teraz gdy zamykam oczy wciąż tam
jestem, z tymi ludźmi, w tamtym momencie i to, że może mogłam wbiec na metę
kilka minut wcześniej nie ma żadnego znaczenia.
Wracam na mróz i wiatr bez strachu, bez obaw, chcę już tam
być i cisnąć dalej. Podnoszę głowę do góry. Śnieżki nie ma. Całe podejście to
widoczność ograniczona na kilkadziesiąt metrów, w zasadzie tyle coode mnie do
Błażeja, który obraca się co jakiś czas i sprawdza czy jestem. Trudno jest
opisać, co czuje się w takich chwilach. Słabo się znamy, nie umawialiśmy się na
wspólny bieg, a jednak jesteśmy razem w tym piekle, a może to niebo raczej? Bardzo się cieszę, że byłeś
tam ze mną Chłopaku. Dlatego, że łatwiej było mi pokonać głowę, która czasem
lubi mi przeszkadzać. Dlatego, że bez Ciebie nie wyprzedziłabym osiemnastu
(!!!) osób w drugiej części trasy. Dlatego, że bieganie synchroniczne jak na
zbiegu z Okraja czy Budnik jest fa-jo-we! Dlatego, że chwila, kiedy ramię w
ramię, biegniemy ostatnie metry do mety a potem tuż przed nią robimy pompki, a
ja ma w oczach łzy, jest jedną z piękniejszych w moim życiu.
Fot. Iza Bąkiewicz |
Fot. M. Mondrowicz / Sportowezary.pl |
Co czuje dziewczyna wbiegając
na metę po pięćdziesięciu trzech kilometrach tarzania się w śniegu? Całą sobą
wie, że to był jeden z najszczęśliwszych dni w życiu i wie, że długo będzie
czekać na kolejny taki. Wie też, że zrobi wszystko, by za rok znów znaleźć się
na starcie. A trzynaste miejsce w kategorii open kobiet było przepyszną
wisienką na torcie.
Jest radość :) / Fot. Marcin Krasoń |
Smashing Pąpkins Forever <3 / Fot. Sportowezary.pl |
Ciary..... :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńCudnie
OdpowiedzUsuńAga, było znacznie piękniej niż udało mi się to opisać :)
UsuńAla, co za relacja! Aż bije z niej radość, pasja i zachwyt. Pięknie to napisałaś i pięknie pobiegłaś, bo myslę że ZUK ukoronował wstępnie ogromną pracę jaką wykonujesz na treningach. Mam nadzieję że uda nam się jeszcze spotkać (nie tylko na szczycie góry) na jakimś biegu, bo z takimi jak Ty to konie kraść i szczyty zdobywać :) Gratulacje!!!!!
OdpowiedzUsuńDzięki Ewa za ten wspólny weekend :) Pierwszy, ale na pewno nie ostatni ;)
UsuńW końcu od czego się ma ojca - pĄojca :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że bawiłeś się równie dobrze jak ja :)
UsuńNajlepiej :)
UsuńKobieto, jesteś wielka! Czuć w każdym zdaniu, że kochasz góry, kochasz to, co robisz, bije od Ciebie niesamowite szczęście i spokój. A to chyba moje ulubione zdanie: "Mnie nikt nie goni, ścigam się sama ze sobą. Nie narzekam, od startu wiedziałam, że wygram."
OdpowiedzUsuńJa sobie to chyba wydrukuję i powieszę :)
Dzięki Mari :) Tak, góry dają mi moc :)
UsuńOj bo przestanę czytać relację z ZUKa! Najpierw Krasus, Teraz Ty! No kurde! Czuję, że ominęło mnie coś niezwykłego :/ Ale dzięki takim relacjom wiem, co mam robić w przyszłości! Dzięki! Świetna relacja i świetny bieg!
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja, gratuluje biegu! :)
OdpowiedzUsuńGratulacje! Ja sama muszę się przenosić na siłownię w zimie i pod koniec jesieni, bo ciągle choruję, ale jak tylko robi się cieplej to wybiegam z powrotem :)
OdpowiedzUsuńSuper! Cieszę się, że są ludzie, którzy mają taką pasję i tyle sił i energii w to wkładają! :)
OdpowiedzUsuńMega fotki.
OdpowiedzUsuńPierwsze trzy zdjęcia jak z innej planety.
Pozdrawiam