poniedziałek, 11 listopada 2013

Tym razem będzie jak należy. Tylko jeszcze nie wiem jak.

Nie podejmowałam decyzji o kolejnym maratonie. To była oczywista oczywistość, decyzja podjęła się sama. Bieganie, a szczególnie bieganie maratonów, nie jest sportem bezpiecznym. Uzależnia. Plany i wizje kolejnego maratonu snułyśmy z E. nieprzytomne, ze spuchniętymi stopami, w drodze z Warszawy. Pierwsza myśl, to koniecznie maraton szybki, taki na życiówkę (bo życiówki uzależniają jak samo bieganie). Zanim dojechałyśmy do Janek, myślami byłyśmy w Wiedniu. W Nadarzynie widziałam siebie finiszującą na wiedeńskim dywanie z czasem grubo poniżej 3:45. Dobrze, że marzenia nie są zabronione.

Od Maratonu Warszawskiego mija 6 tygodni. Mam za sobą kontuzję, pierwszy etap długiego i zupełnie nowego planu, planu do którego nie jestem do końca przekonana, 1000 pompek, 5360 brzuszków, pierwsze choróbsko, opłacony start w Maraton di Roma i postanowienie, że tym razem będzie jak należy. Nocami śni mi się jeszcze Kilian Jornet, ale to już zupełnie inna historia.

Decyzja o starcie w Rzymie była spontaniczna, ale z perspektywy czasu i planów letnich, cieszę się, że tak właśnie wyszło. Trasa nie należy do najszybszych, mówi się że Rzym to miasto na siedmiu wzgórzach, ale nie znaczy to, że się nie da pobiec dobrze, lepiej i zgodnie z marzeniami. Zresztą, po co sobie ułatwiać, skoro może być trochę po górkę?  Biorąc pod uwagę to jak się NiE przygotowywałam do tegorocznych maratonów, wierzę, że jestem w stanie wiosną pobiec na mocne 3:45. Oczywiście, jeśli tym razem wezmę się do roboty. A jest nad czym pracować i myśleć. Postanowiłam spojrzeć trochę dalej i szerzej niż na cyferblat Garmina.

Po pierwsze tętno. Przez ostatni miesiąc biegałam prawie codziennie i zaprzyjaźniałam się z pulsometrem. Nasza znajomość musi się chyba przerodzić w bardziej trwały związek, bo utrzymanie tętna poniżej 150 bez przechodzenia do marszu graniczyło z cudem. Były momenty, kiedy wydawało mi się, że wszystko idzie ku lepszemu, żeby następnego dnia była znowu dupa. Myślę, że fakt dwutygodniowej walki z przeziębieniem, które w końcu ewoluowało w zapalenie oskrzeli nie jest bez znaczenia, ale  tym bardziej wiem, że mało wiem. Postanowiłam, że zrobię badania wydolnościowe. Muszę tylko wyzdrowieć, dojść do siebie i znaleźć kogoś, kto będzie potrafił wyciągnąć wnioski z badań i coś na ich podstawie zaplanować. Miesiąc temu byłam przekonana, że będę biegać według Danielsa, ale coraz bardziej zastanawiam się, czy nie poprosić o pomoc kogoś, kto wie więcej niż ja. Nie chcę, żeby historia się powtórzyła. Z samodzielną realizacją planu radzę sobie do momentu pierwszej choroby, czy przerwy w treningach z innego tytułu. Potem, po stracie tygodnia lub dwóch jestem zagubiona, nie wiem z którego miejsca zacząć, tracę czas i motywację. Dlatego tak kurczowo trzymałam się październikowych treningów, wiedziałam że powinnam odpuścić i się wyleczyć, ale nie  chciałam przerywać, a i tak skończyło się na antybiotyku. Po drugie, myślę, że potrzebne mi doświadczenie większe niż moje własne, żeby przygotować się do maratonu w marcu oraz startu w maratonie górskim latem. Nie chcę odpuścić ani pierwszego, ani tym bardziej drugiego. Pomysłu jak to pogodzić na razie nie mam.

Mam za to całkiem ładną statystykę aktywności pozabiegowej (to po trzecie), z czego jestem dumna. Potrafię zrobić 20 pompek w jednej serii - niemożliwe stało się możliwe! Oprócz pompek,  robię brzuchy, stabilizuję się i rozciągam. I to nie po pięć minut w tygodniu, tylko całkiem serio. Jak napiszę, że ćwiczę siłowo to pewnie nikt nie uwierzy, ale to najprawdziwsza prawda. Gdzieś na 30 kilometrze Maratonu Warszawskiego boleśnie dotarła do mnie oczywistość, że bieganie to nie tylko nogi i bardzo wzięłam sobie to do serca.

Po czwarte, po raz pierwszy też zastanowiłam się nad techniką biegania. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z błędów, które popełniam, pracować nad ich wyeliminowaniem. Zmniejszenie niepotrzebnej utraty energii, czy zwiększenie kadencji nie może nie wpłynąć pozytywnie na wynik. Mam też nowe buty, pierwsze z podeszwą barefoot. Biegam w nich na razie niewiele, ale uwielbiam te treningi.




I po piąte, ostatnie, przynajmniej na razie, przyznałam się sama przed sobą, że dźwiganie nadbagażu na każdym treningu i zawodach raczej nie pomaga. W tym temacie razie zrobiłam niewiele, bo niestety sama aktywność fizyczna nie wystarczy. Na razie nieśmiało wracam do „Jedz i biegaj” S.Jurka. Kiedy czytałam ją po raz pierwszy czytałam tylko o „biegaj”, teraz czytam „jedz” i oswajam się z myślą, że potrzebuję rewolucji w moim odżywianiu.


Czasu na myślenie i decyzje nie ma za wiele, ale wydaje mi się że jestem na dobrej drodze. Najważniejsze, że bieganie sprawie mi strasznie dużo radości i motywuje do działania.

6 komentarzy:

  1. No coś czuję, że ten wpis będzie dla mnie bazą do przygotowań jak się zdecyduję na jakiś maraton. A nawet na połówkę się nada ;). Może dzięki tobie zmotywuję się do ćwiczeń okołobiegowych, na siłownię nie pójdę ale ciężarki w domu mam to może w końcu ich użyję ;). Powodzenia w treningach!
    Aha no i muszę się przyjrzeć kwestii tętna bo nie wiem z jakim biegam i nie wiem z jakim powinnam biec. Czekam na kolejne wpisy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Treningi pozabiegowe maja ogromny wpływ na bieganie i warto poświęcić na nie czas :)

      Usuń
  2. No, bardzo ładna analiza "co i jak" :) Najważniejsze, to właśnie określić główne tematy do szlifowania :) Swoją drogą, kwestia tętna też jest dla mnie problematyczna. Nie wiem jak pracować na to, żeby tętno nie rosło jak szalone. Biegam aktualnie w zakresie 130-175 i niestety ta górna granica przychodzi baaaardzo szybko :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam z tym duży problem, ale postanowiłam nad tym popracować i to rozpracować :)

      Usuń
  3. Będę trzymać kciuki za 3:45, jeżeli sama mówisz - bez większych przygotowań złamałaś "4" to z zejściem na lepszy czas nie powinnaś mieć problemów. Maraton obnaża wszelkie niedociągnięcia, to zauważyłam po sobie - u mnie akurat najgorzej z pośladkami i czworogłowymi. Ale podobnie jak Ty, wzmacniam i stabilizuję wszystko. I najlepiej robić to wszystko właśnie teraz, bo potem jak dojdą dłuższe treningi biegowe, będzie gorzej z czasem ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam podobne przemyślenia na wstępie do nowegho sezonu :) też zamierzam popracować na siłą, obniżeniem tętna i solidnym przepracowaniem okresu przedmaratońskiego. Co prawda mój wypada w kwietniu ale zima leniwa nie będzie. Powodzenia! Założenia masz dobre i 3:45 pęknie na pewno :)

    OdpowiedzUsuń