Gdybym kilka lat temu trafiła na
informację o Biegu Halloween, nawet nie pomyślałabym o udziale. Tak dla zasady.
Wszystkie nowo nabyte, komercyjne święta budziły we mnie totalną niechęć. Nadal ich specjalnie nie obchodzę, ale Biegu
Halloween organizowanego na Stadionie Śląskim nie chciałam opuścić. Po pierwsze
i najważniejsze, imprezy i treningi organizowane na stadionie wspólnie z
Augustem Jakubikiem to jakość sama w
sobie. Bieg, z maleńkiego wydarzenia na FB, nagle zamienił się w imprezę z
trzystoma startującymi. Zawsze
jest wspaniała, niepowtarzalna wręcz atmosfera, która sprawia że uzyskany wynik
zajmuje miejsce. Po drugie, trasa i termin bardzo mi odpowiadały. Byłam ciekawa
jak się ma moja forma cztery tygodnie po maratonie i po trzech tygodniach
biegania na niskim tętnie w zasadzie bez treningów jakościowych. Po trzecie, jestem teraz tak podekscytowana bieganiem, planami biegowymi i treningowymi, że
przyklasnęłam organizatorom, którzy sugerowali bieg przebierańców. Szkoda
tylko, że nie doczytałam lub/i nie zrozumiałam przekazu, że chodzi o przebrania
upiorne. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że biegły same wampiry, upiory,
zakrwawione panny młode i tylko jeden motylek…
Źródło: www.dziennikzachodni.pl |
Od razu po przybyciu na miejsce zorientowałam
się, że coś tu nie gra, ale nie było mi to w stanie popsuć nastroju. Zresztą nie
miałam czasu na zastanawianie się, zaspałam, wpadłam do biura zawodów w
ostatniej chwili, przypięłam numer startowy i pobiegłam do budynku stadionu
oddać rzeczy do depozytu. Po drodze myślałam sobie, że zaplecze z depozytami i
szatniami to zaleta wszystkich imprez organizowanych przez Stadion Śląski.
Szkoda, że nie myślałam o samym biegu. Może wtedy nie zapomniałabym na start
Garmina… Czasem śniło mi się to, nie powiem, ale nie przypuszczałam, że może mi
się to przydarzyć. A jednak. Nie zostało
mi nic innego, jak bawić się tym biegiem. Nie do końca mi się to udało. Bieg
bez kontroli, wytrącał mnie jednak z równowagi. Nie miałam pojęcia jak szybko
biegnę, czy nie za szybko, a może za wolno? Wystartowałam z końca stawki, więc
kompletnie nie miałam punktu odniesienia. W połowie podbiegu (trasa w zasadzie
do połowy jest podbiegiem) przypomniała o sobie choroba. Od dwóch tygodni
walczę z przeziębieniem i naciskami, żeby wziąć antybiotyk. To nie mogło
pozostać bez śladu. Tak sobie to wytłumaczyłam. Przeszłam na chwilę do marszu,
uspokoiłam oddech i ruszyłam. Od tej pory uśmiech nie schodził mi z twarzy, pełna radocha i
luz. Po kolejnym marszu pomyślałam tylko „trudno” i ruszyłam dalej. Nie goniłam
nikogo. Dotarłam na metę w 37:05.
Fot: Magdalena Adamiec |
Jestem pewna, że z Garminem byłoby szybciej.
Na szczęście nie wynik był tutaj najważniejszy. W sumie, to teraz myślę sobie,
że dobrze się stało. Wiem, że muszę nauczyć się bardziej słuchać siebie i
swojego organizmu. I ta wiedza jest dla mnie bardzo cenna.
A nagroda na mecie jak zwykle bez porównania, najlepsza.
A nagroda na mecie jak zwykle bez porównania, najlepsza.
Halloween nadal budzi we mnie nieodpartą niechęć. Zwłaszcza te wszystkie upiory i strzygi. Co tu świętować?
OdpowiedzUsuńDlatego gratuluję przebrania :-)
Motylki są najlepsze :) !!! A co do samego biegu, elektronika bardzo się przydaje ale jak widać niestety w pewnym momencie bez niej nagle jest problem, ja biegam z telefonem i rzadko sprawdzam parametry, wiem tylko co kilometr jakie mam tempo, ale nie zawsze tego słucham, generalnie wsłuchuję się w rytm oddechu, jak się skupię to udaje mi się pobiec kilka km w prawie identycznym tempie :) Poćwicz to sobie :))
OdpowiedzUsuń