sobota, 26 sierpnia 2017

Bieg Ultra Granią Tatr.

Ogród z widokiem na Śnieżne Kotły. Dziś cały dla mnie. Totalny spokój i cisza. Patrzę na medal, robię mu kolejne zdjęcie, dotykam i głaszczę. Uśmiecham się. Od ubiegłej soboty mam go cały czas przy sobie. Chcę zapamiętać ten bieg. Wszystko co było przed nim, w trakcie, wszystko co czułam i czuję po. Każdy krok, każdą myśl i wszystko to, co w tych dniach dali mi ludzie i co dałam sobie sama.

O tym, że od BUGT-a wszystko się zaczęło, już było. To marzenie utopia, które popchnęło mnie w surowe ramiona ultra. Ramiona, w których czuję, że żyję. Ramiona, które ściskają tak, że czasem brak tchu, a czasem nie chcą przytulić wcale.

wtorek, 15 sierpnia 2017

Uważaj o czym marzysz.


Bo żeby marzyć to trzeba mieć jaja.

Uważaj o czym marzysz, bo marzenia się spełniają. Serio. Hint jest taki, że życie to nie bajka. Spełnione marzenia przychodzą nieoczekiwanie, w nieodpowiednim momencie i znienacka. Spełnia się takie, trzeba je przyjąć na klatę, załadować na barki nieść przed siebie, dźwigać pod górę i nie zgubić  biegnąc w dół.

Przynajmniej przez siedemdziesiąt kilometrów.

Wcześniej  jednak, jeszcze przed zapakowaniem się do autokaru w środku nocy, trzeba się  z takim marzeniem pogodzić.

Dziś nic nie wygląda tak jak w dniu, w którym wymarzyłam sobie Bieg Ultra Granią Tatr.  Wszystko jest inaczej. WSZYSTKO. Nowe miasto, nowa praca, nowe życie. Stary został tylko burdel do ogarnięcia. Nic nie jest tak, jak planowałam. Z moją formą na czele. Kontuzja, która ciągnie się miesiącami,  też jest pasażerem na gapę. W planie jej nie było, a zadomowiła się skubana i nie wygląda na to, żeby miała się wynosić.  Do tego widmo nieukończonego Lavaredo Ultra Trail i kilka innych duchów ochoczo dobijących się do drzwi.

Będę musiała teraz całe to towarzystwo zabrać ze sobą.  Ustawić się z nimi na linii startu, a potem zrobić wszystko, żeby zgubić jeszcze przed Wołowcem, bo od zbiegu z stamtąd niechcianych pasażerów mam komplet.  Tam czekają inne duchy z miejscówkami wykupionymi w przedsprzedaży.  Dwa tygodnie temu też tam na mnie czekały i trzeba im przyznać, że swoją robotę zrobiły. Po kilku wspólnych godzinach przestałam wierzyć, że jestem w stanie ukończyć mój wymarzony bieg.

Tatry  Zachodnie rozwaliły mnie swą zajebistą, zieloną, pozorną łagodnością.  To był mój pierwszy raz na Wołowcu, Jarząbczym i Starobociańskim Wierchu. Skąd ja wzięłam przekonanie, że tamten odcinek będzie bułką z masłem to ja nie wiem. Wspaniale, łatwo, soczyście zielono i najpiękniej na świecie, dokładnie tak jak na tych wszystkich zdjęciach w Internetach, owszem było, do Wołowca. Potem było jeszcze piękniej i jeszcze bardziej zielono, ale z łatwością i łagodnością te góry nie miały już nic wspólnego. Z pierwszym krokiem w dół wróciły wszystkie strachy i zostały ze mną do samego końca. Każdy krok na zbiegu to paraliż. Łzy, wściekłość, bezradność.  Jak ja mam ukończyć te zawody?