Czy będąc matką mam prawo do
bycia człowiekiem? Dodam, że człowiekiem nie byle jakim, bo człowiekiem
szczęśliwym? Czy jako matka mogę od życia chcieć czegoś więcej niż tylko
macierzyństwa? Bez presji? Bez gadania za plecami? Bez ciągłych wyrzutów
sumienia? Bez potrzeby tłumaczenia się ze wszystkiego co robię dla siebie?
To wstyd powiedzieć głośno, że
szczęście to nie tylko dzieci?
Może jednak, jako matka, zawsze
już będę musiała się tłumaczyć z tego, że oprócz dzieci, kocham jeszcze kogoś,
kocham życie i nie chcę żeby uciekło mi ono między kolejnymi odcinkami serialu
oglądanymi z kanapy?
Zawsze już będę musiała
udowadniać, że kocham moich chłopców najbardziej, choć mam jeszcze czas,
miejsce i siłę by pomyśleć także o sobie?
Nie wiem.
Nie wiem. bo to jak walka z
wiatrakami, a ja czuję się czasem jak pieprzony Don Kiszot.
Są takie dni, że grunt ucieka spod
nóg, włącza się panika i tryb „A może jednak robisz to totalnie źle, dziewczyno?.
Może tylko wydaje ci się, że wiesz co dobre dla ciebie i twoich dzieci. Może
powinnaś ulec presji tych co patrzą z boku i wiedzą zawsze lepiej? Może
powinnaś siedzieć na tej kanapie, oglądać te seriale i nie chcieć niczego
więcej?”
A co jeśli ja naprawdę wierzę w
to, że jeśli chcę więcej dla siebie, to chcę też więcej dla nich i oni w
przyszłości będą chcieć więcej dla siebie? Co jeśli wierzę, że to co robię jest
dobre nie tylko dla mnie, ale też dla nich? Mam prawo nauczyć ich definicji
szczęścia w którą wierzę, zamiast tej którą wpiera otoczenie.