wtorek, 1 stycznia 2013

Śląski Maraton Noworoczny Cyborg. Metafizycznie.



1:30. Nareszcie w łóżku. Za ścianą impreza trwa w najlepsze.  Zanim przyłożę głowę do poduszki proszę w myślach, żeby Borysowi nie przyszło do głowy zrywać się o świcie. I co? Pobudka o piątej z minutami.  Masakra. Ale w zasadzie nie dziwi mnie to, zawsze tak jest, kiedy kładę się późno i muszę się wyspać. Głowa do najlżejszych nie należy i kompletnie nic się nie chce.  Podnoszę roletę. Słońce świeci przepięknie. Już wiem, że choćby siłą, ale zawlokę moje szanowne cztery litery na VII Śląski Maraton Noworoczny Cyborg. Najpierw nie wiem co ubrać, potem kolejno zapominam rękawiczek, telefonu, pieniędzy na opłatę startową. Nie chce mi się. Wsiadam do samochodu i myślę, że może lepiej uciąć sobie drzemkę na parkingu. W ciszy i w spokoju. Waham się, ale oczywiście jadę. 

Wychodzę z samochodu i już wiem, że nic lepszego nie mogłam zrobić. Było pięknie.  Zupełnie inaczej niż gdy Park Śląski gościł biegaczy na Silesia Półmaraton.



Biuro zawodów i szatnia ulokowane są w maleńkim pomieszczeniu na tyłach Kapelusza.  Kilka osób stojących w kolejce powoduje tłok , tuż obok kolejnych kilku biegaczy się przebiera. Ale to akurat zupełnie bez znaczenia. Od razu czuje się fantastyczną, przyjacielską atmosferę. Odbieram numer i życzenia udanego biegu i takiej samej zabawy. Bo Śląski Maraton Noworoczny Cyborg to przede wszystkim zabawa w dobrej atmosferze. Każdy biegnie tyle pętli na ile ma ochotę i na ile pozwalają szaleństwa poprzedniej nocy. Na starcie ponad setka zapaleńców. Wszyscy uśmiechnięci i mega pozytywni. Startujemy. Wszyscy razem, równo, ze spokojem.  Przez chwilę korci mnie, żeby jednak się pościgać. Tak dla zasady. Dla wyniku. W końcu to pierwszy bieg w tym roku. A poza tym jak można przetruchtać zawody? Na szczęście but mi się rozwiązał.  Biegłam do końca w tym samym tempie. Każdy metr pokonanego dziś dystansu to sama przyjemność biegania. To uśmiechnięci spacerowicze w parku, cudowna atmosfera, wymarzona pogoda, piękne słońce i nogi, które już się obudziły i chcą więcej. Biegnę i myślę tylko o tym jak jest fajnie. W planie było jedno symboliczne kółeczko, musiałam bardzo się zmuszać, żeby zejść z trasy po dwóch. Na dziś 13,3km było dystansem wystarczającym. A na mecie? A na mecie pyszna herbatka, kawka, domowe ciasto i szczere gratulacje dla każdego. Życzę sobie i wszystkim nam biegającym takiej atmosfery na wszystkich biegach. Dziś wszystko było idealne, nawet medal jest śliczny.



Może jaki koniec taki początek. Ostatni trening w 2012 też zakończyłam z uśmiechem dookoła głowy. Krótkie interwały w doborowym, najlepszym towarzystwie :) Zresztą na tych samych ścieżkach co dziś.