Znowu mnie trochę nie było. I znowu nie zdawałam sobie
sprawy, że aż tyle czasu minęło… Potrzebowałam oddechu, odpoczynku i
odmóżdżenia.
Uwielbiam aktywne spędzanie czasu, ale w tym roku wakacje na
leżaczku z książką, ewentualnie w brodziku z moim małym wodnikiem i opcją All In były dokładnie tym czego potrzebowałam. Żadnego planowania, organizowania,
map, rzeczy do zrobienia i zobaczenia. Brzmi nudno? Może i tak, ale cały rok
marzyłam o nic nie robieniu i akurat to marzenie udało mi się spełnić. Do tego wyspałam
się jak nigdy :) Nie było ani jednego dnia, żebym wstała wcześniej niż o dziesiątej. Rozpusta.
Telefony leżały głęboko w walizce. W pierwszym tygodniu dzieliły ją z butami do biegania. Wzięłam je odruchowo, bo zawsze je zabieram, ale cały tydzień zajęło mi, żeby do nich zatęsknić. Trochę mnie to przestawiło na właściwe tory. Jak tylko bieganie zaczynam traktować jako obowiązek, natychmiast przestaje sprawiać mi to radość i przestaję biegać. Nie jest to zbyt bezpieczne ani dla mnie, ani osób przebywających w moim otoczeniu. Od razu ze mnie wychodzi zołza. Bieganie pomaga mi w radzeniu sobie z presją i stresem, którego w moim życiu niestety nie brakuje. Kilogramy skaczące od razu do góry są najmniej ważne w tym wszystkim, no ale niestety nie mogę ich ukryć, bo są. Jest jeszcze efekt niebezpieczny dla zdrowia, kiedy już wracam do biegania, to biegam jak wariatka, od razu w ekspresowym tempie. Tak jak ostatnio w kilka tygodni do maratonu. To niezdrowe, żeby nie powiedzieć niebezpieczne. Wiem o tym wszystkim dobrze, historia powtarzała się już nie raz. Niestety nie wiem, co się musi stać, żeby nie powtórzyła się ponownie. Jak biegam, to chcę za mocno i za szybko, sama sobie fundując dodatkową i niepotrzebną presję. Przychodzi moment, kiedy dochodzę do wniosku, że przecież nie o to chodzi. Odpuszczam. Nie biegam prawie wcale. Nie śledzę co robią inni, bo mnie zazdrość zżera. Aż tęsknię bardzo i nie wytrzymuję. Pierwszy trening i od razu dwudziestka, a na celowniku maraton za pięć tygodni. Tym razem było trochę inaczej. Przyszedł moment, że zaczęłam z tęsknotą spoglądać na otaczające góry. Trasy na podbiegi i wybiegania były fantastyczne. Wyciągnęłam buty i ustawiłam je równiutko. Podziwiałam je za każdym razem kiedy obok nich przechodziłam (jest co podziwiać, piękne są, nowe, kolorowe, wymarzone ). Pomyślałam nawet o nastawieniu budzika, ale w Turcji to oznacza 5:00, inaczej bieganie w słońcu gwarantowane. Przebierałam nogami, ale ostatecznie udało mi się wyjść raz o 7:00 na małe rozbieganie. W te wakacje zdecydowanie bardziej potrzebowałam luzu i wyspania się niż zwiedzania biegowych ścieżek. Sama nie wierzę, że to piszę, ale tak właśnie było. Nawet na krótki moment udało mi się polubić bieganie na bieżni. Było chłodno, biegałam kiedy Młody ucinał sobie drzemkę, a poza tym siłownia była w przeszklonej dobudówce na ostatnim piętrze hotelu z widokiem na zatokę i góry, na takiej bieżni mogę pobiegać od czasu do czasu.
Telefony leżały głęboko w walizce. W pierwszym tygodniu dzieliły ją z butami do biegania. Wzięłam je odruchowo, bo zawsze je zabieram, ale cały tydzień zajęło mi, żeby do nich zatęsknić. Trochę mnie to przestawiło na właściwe tory. Jak tylko bieganie zaczynam traktować jako obowiązek, natychmiast przestaje sprawiać mi to radość i przestaję biegać. Nie jest to zbyt bezpieczne ani dla mnie, ani osób przebywających w moim otoczeniu. Od razu ze mnie wychodzi zołza. Bieganie pomaga mi w radzeniu sobie z presją i stresem, którego w moim życiu niestety nie brakuje. Kilogramy skaczące od razu do góry są najmniej ważne w tym wszystkim, no ale niestety nie mogę ich ukryć, bo są. Jest jeszcze efekt niebezpieczny dla zdrowia, kiedy już wracam do biegania, to biegam jak wariatka, od razu w ekspresowym tempie. Tak jak ostatnio w kilka tygodni do maratonu. To niezdrowe, żeby nie powiedzieć niebezpieczne. Wiem o tym wszystkim dobrze, historia powtarzała się już nie raz. Niestety nie wiem, co się musi stać, żeby nie powtórzyła się ponownie. Jak biegam, to chcę za mocno i za szybko, sama sobie fundując dodatkową i niepotrzebną presję. Przychodzi moment, kiedy dochodzę do wniosku, że przecież nie o to chodzi. Odpuszczam. Nie biegam prawie wcale. Nie śledzę co robią inni, bo mnie zazdrość zżera. Aż tęsknię bardzo i nie wytrzymuję. Pierwszy trening i od razu dwudziestka, a na celowniku maraton za pięć tygodni. Tym razem było trochę inaczej. Przyszedł moment, że zaczęłam z tęsknotą spoglądać na otaczające góry. Trasy na podbiegi i wybiegania były fantastyczne. Wyciągnęłam buty i ustawiłam je równiutko. Podziwiałam je za każdym razem kiedy obok nich przechodziłam (jest co podziwiać, piękne są, nowe, kolorowe, wymarzone ). Pomyślałam nawet o nastawieniu budzika, ale w Turcji to oznacza 5:00, inaczej bieganie w słońcu gwarantowane. Przebierałam nogami, ale ostatecznie udało mi się wyjść raz o 7:00 na małe rozbieganie. W te wakacje zdecydowanie bardziej potrzebowałam luzu i wyspania się niż zwiedzania biegowych ścieżek. Sama nie wierzę, że to piszę, ale tak właśnie było. Nawet na krótki moment udało mi się polubić bieganie na bieżni. Było chłodno, biegałam kiedy Młody ucinał sobie drzemkę, a poza tym siłownia była w przeszklonej dobudówce na ostatnim piętrze hotelu z widokiem na zatokę i góry, na takiej bieżni mogę pobiegać od czasu do czasu.
Gdybym miała taki widok z mojej siłowni może potrafiłabym wytrzymać na niej dłużej niż 20 minut... |
I w zasadzie to by było na tyle, jeśli chodzi o łagodne
podejście do tematu. Za cztery tygodnie mam zamiar minąć metę Maratonu
Warszawskiego z czasem poniżej czterech godzin. Od dwóch tygodni nie ma już
łagodnie…
Bardzo dobre podejście i zasłużony odpoczyn :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za MW!