Chciałoby się pomarudzić. Że
zimno, że szaro, że brzydko i generalnie do dupy. A najbardziej to chciałoby
się poużalać nad sobą, że się dało dupy i że maratonu nie będzie. A na pewno
nie takiego jak by się chciało. Bo oczywiście chciałoby się oczywiście przebiec
go, a nie tylko ukończyć. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się
ma. Inaczej być nie może. Już wystarczy, że złapałam doła, schowałam się pod
kołdrą i przestałam biegać gdzieś w środku zimy, bo już wiedziałam, że o maraton
poniżej 4 godzin będzie ciężko. Najlepiej nie biec go wcale, a już najbardziej
genialnym rozwiązaniem jest nie biegać w ogóle. Tak było i nie ma sensu zwalać
całej winy na choróbska, bo od kiedy to wychodzi się z przeziębienia trzy
tygodnie? Było jeszcze kilka innych rzeczy, ale ten etap mam za sobą.
POZBIERANA JESTEM. Szaro, buro,
ponuro i zimno nie przeszkadza mi w--o-g-ó-l-e! Przecież prawie całą zimę nie
biegałam, nie dane mi było cieszyć się wybieganiami w śniegu po kostki, więc
nadrabiam. 20 km w 2 godziny szału nie robi, ale tragedii też nie ma.
Trzeba przyznać, że piękną mamy zimę tej wiosny |
Oprócz tego w tym tygodniu były i
interwały (pełniuteńkie i bez ściemy 12 x 400m po 4:16), i podbiegi, i nawet
BNP był. Wszystko po to, żeby wstydu na EKIDENIE
drużynie nie przynieść. Czasu coraz mniej, walka o honor będzie na bank, ale przynajmniej
wiem że ja bez celu i bez planu nie potrafię. Uwielbiam biegać, ale jeszcze
bardziej lubię gonić króliczka. I znów chodzę jak nakręcona, kiedy mam czas myśleć
o czymkolwiek, myślę o bieganiu, lista rzeczy z kategorii „must have” rośnie z
dnia na dzień (jest tyle pięknych rzeczy do biegania na wiosnę i lato, że głowa
mała!), kalendarz na Maratony Polskie znam prawie na pamięć i nie potrafię
przestać myśleć o maratonie. Że chcę już, teraz i natychmiast! I nawet jestem
skłonna odpuścić te cztery godziny, ale nie chcę czekać do jesieni. Cały zdrowy
rozsądek jaki posiadam, chyba rozchorował się mocno. 12 maja, dokładnie za 36
dni, kilometr od domu startuje Silesia Marathon i wiem, że jeśli pobiegnę w
połówce w ramach tej imprezy, będę czuła niedosyt. Jeśli zostanę w domu, będę
mogła kibicować z balkonu maratończykom w okolicach 21 kilometra i chyba szlag
mnie trafi. I co ja mam zrobić? Nie wiem. Robię więc rzecz jedyną słuszną i na
miejscu. Biegam. Z zapisem jeszcze czekam. Wiem, że maraton po przebumelowanej
zimie nie jest najlepszym pomysłem, ale chcę bardzo. Po ciuchu liczę, że
znajdzie się ktoś, kto nie powie „Puknij się w głowę dziewczyno!”, tylko „Dasz
radę, przecież nie biegasz od wczoraj, powoli
i do mety!".
Na Ekidenie będziesz w Blogaczach?
OdpowiedzUsuńTak :)
OdpowiedzUsuńNo dokładnie, nie biegasz od wczoraj, więc nie jest to plan aż tak szalony. Ale jako debiutująca za 2 tyg. nie mogę tu robić za mądrą głowę. Natomiast bardzo cię rozumiem :) Myslę że jesli popracujesz przez ten miesiąc to pewnie możesz spróbować. Zresztą - spróbować zawsze warto jeśli się bardzo chce :)
OdpowiedzUsuń"To niemożliwe - powiedział rozsądek, to ryzykowne - powiedziało doświadczenie, to bezsensowne - powiedziała duma. Mimo wszystko spróbuj - powiedziało serce"
OdpowiedzUsuń“Kiedy musimy podjąć ważną decyzję, najlepiej zawierzyć intuicji, ponieważ rozum zwykle oddala nas od spełnienia marzeń, przekonując, że jeszcze nie nadeszła odpowiednia chwila. Rozum boi się klęski, podczas gdy intuicja kocha wyzwania.”
ładnie się teraz przygotuj (tylko nie przeciąż z nadgorliwości ;)) i pobiegnij. Dla siebie. A jesienią spektakularnie pobijesz życiówkę :)
OdpowiedzUsuń