Czy będąc matką mam prawo do
bycia człowiekiem? Dodam, że człowiekiem nie byle jakim, bo człowiekiem
szczęśliwym? Czy jako matka mogę od życia chcieć czegoś więcej niż tylko
macierzyństwa? Bez presji? Bez gadania za plecami? Bez ciągłych wyrzutów
sumienia? Bez potrzeby tłumaczenia się ze wszystkiego co robię dla siebie?
To wstyd powiedzieć głośno, że
szczęście to nie tylko dzieci?
Może jednak, jako matka, zawsze
już będę musiała się tłumaczyć z tego, że oprócz dzieci, kocham jeszcze kogoś,
kocham życie i nie chcę żeby uciekło mi ono między kolejnymi odcinkami serialu
oglądanymi z kanapy?
Zawsze już będę musiała
udowadniać, że kocham moich chłopców najbardziej, choć mam jeszcze czas,
miejsce i siłę by pomyśleć także o sobie?
Nie wiem.
Nie wiem. bo to jak walka z
wiatrakami, a ja czuję się czasem jak pieprzony Don Kiszot.
Są takie dni, że grunt ucieka spod
nóg, włącza się panika i tryb „A może jednak robisz to totalnie źle, dziewczyno?.
Może tylko wydaje ci się, że wiesz co dobre dla ciebie i twoich dzieci. Może
powinnaś ulec presji tych co patrzą z boku i wiedzą zawsze lepiej? Może
powinnaś siedzieć na tej kanapie, oglądać te seriale i nie chcieć niczego
więcej?”
A co jeśli ja naprawdę wierzę w
to, że jeśli chcę więcej dla siebie, to chcę też więcej dla nich i oni w
przyszłości będą chcieć więcej dla siebie? Co jeśli wierzę, że to co robię jest
dobre nie tylko dla mnie, ale też dla nich? Mam prawo nauczyć ich definicji
szczęścia w którą wierzę, zamiast tej którą wpiera otoczenie.
Tak, biegam. Czasem biegam dużo. Do tego kocham nie tylko dzieci i celebruję czas bez nich. Ten, który mam tylko dla siebie w górach, i ten który mam po prostu bez nich. Ten czas pozwala mi łapać oddech kiedy mi go brakuje, bo rodzicielstwo to naprawdę ciężki kawałek chleba, a dziś w świecie idealnych instamatek bywa jeszcze trudniejsze.
Łatwo jest popaść w kompleksy,
łatwo jest zacząć od siebie wymagać niemożliwego, a to droga donikąd, bo poza
instagramem nie ma ideałów. Nie ma i nie będzie. Nie jestem matką idealną.
Jestem za to matką człowiekiem i matką kobietą. Jestem najlepszą matką jaką
mogę być.
Taka jestem mądra i pewna siebie
jestem, stukam w klawiaturę i niemalże unoszę pięść w geście zwycięstwa, bo wierzę w każde słowo, które napisałam wyżej. Tylko, że jest ale... Teoria i wiara to jedno, a życie i radzenie sobie z tym wszystkim to drugie.
Przy całym przekonaniu, przy stuprocentowej pewności, że miałam prawo zmienić
życie swoje i dzieci, że mam prawo robić to co daje mi szczęście i przede
wszystkim, że wiem jak chcę nauczyć ich żyć, tak by oni potrafili być
szczęśliwymi ludźmi, staję się mała i zupełnie bezbronna, jeśli presja,
wymagania i wyrzuty sumienia uderzają znienacka. Zazwyczaj nie robią tego same.
Zazwyczaj robi to ktoś, kto uważa, że wie lepiej, że ma prawo oceniać lub po prostu
by mi dokopać. Wtedy cała ta wiara znika wraz z gruntem uciekającym spod nóg. I wciąż od nowa zadaję pytania z pierwszego akapitu i od nowa muszę utwierdzać się w
przekonaniu, że wiem jak na nie odpowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz