Niedosyt. Radość? Tak. Zmęczenie?
Myślałam, że będzie gorzej. Duma? Raczej nie. Niezadowolenie, rozczarowanie?
Też nie. Po prostu niedosyt.
Zaczynając
od końca, po kolei wyglądało to jak poniżej:
10km
|
00:57:00
|
20km
|
01:51:15
|
30km
|
02:48:07
|
Czas / Time
|
04:04:09
|
I wszystko jasne. To chyba normalne, że czuję jak się czuję, było blisko. Mąż mówi, żebym się w czoło puknęła, ale swoje wiem.
Łatwo byłoby winić trasę, ale przecież napisałam dzień
przed, że podbiegów się nie boję. Prawdę napisałam, ale nie widziałam jeszcze
wtedy, czym jest podbieg, kolejny, długi i stromy na 37 kilometrze maratonu. Teraz
już wiem. Chociaż i tak go nie winię. Od początku prawie to miałam i od początku słabo w to wierzyłam. Czułam się nieprzygotowana.
Całe moje przygotowanie zamyka się w 165 kilometrach kwietniowych, 95 marcowych
i 5 kilometrach lutowych, a liczby rzadko kiedy kłamią. To z tego
powodu nie wystartowałam w opłaconej Barcelonie, ani w późniejszej zapasowej
Cracovii. A o debiucie z przytupem, w pięknym maratonie i pięknym mieście,
marzyłam bardzo. Zima była przechorowana i przespana. Wiosną, kiedy zaczęły się maratony, po
każdym z nich chciałam mojego debiutu bardziej i bardziej. I już dłużej nie
chciałam czekać. Chciałam, to mam. Jestem maratończykiem.
Sobotnie przedpołudnie. Odbieram pakiet startowy i ze
smutkiem porównuję „expo”, czyli trzy stoiska z tym, które widziałam w
Warszawie. Skromność mnie powala. Cały czas pamiętam jeszcze o problemach organizatorów
ze sponsorami, myślę sobie, że przez sentyment, trudno będzie mi ocenić bieg
obiektywnie.
Sobotni wieczór. Przygotowuję pakiet startowy. Upewniam się,
że pogoda będzie fantastyczna (I była! Na pogodę tych czterechminutidziesięciusekund
zwalać nie będę; idealna temperatura i gratisowe, prosto z nieba kurtynki wodne). Uspokajam męża, który milion razy zadaje mi pytania, czy mam to,
czy mam tamto. Im bardziej zagłębia się w szczegóły, tym bardziej mnie irytuje.
Ale gotuje tak wspaniały makaron, że zajmuję się zajadaniem i nie komentuję. To
już drugi w sobotę, żebym na pewno miała siłę :)
Śpię dobrze i długo. Korzystam z komfortu wynikającego z lokalizacji
mety, z domu wychodzimy na 45 minut przed startem. Denerwuję się, ale tylko trochę. Zbliżamy się
do Spodka, w tle gra górnicza orkiestra dęta. Myślę sobie: po co? Czy naprawdę
potrzebujemy aż takiego symbolu? No nie
wiem. Pędzę na grupową rozgrzewkę w wykonaniu Agaty, Ewy, Magdy i Magdy. Cieszę
się na nią. Bardzo się cieszę. Dziewczyny stoją za sceną i marzną,
organizatorzy co chwilę zapowiadają rozgrzewkę, po to tylko, żeby ją przesunąć.
Kiedy już wiadomo, że nie będzie jej wcale dostają tryb indywidualny. Dziękuję Dziewczyny
za rozgrzewkę i za wsparcie :)
START. Czas mija
szybko. Ustawiam się w mojej „strefie
startowej”. Mam numer 1021, więc zaliczam się do strefy drugiej, czyli numery
od 151 do ostatniego. Zupełny brak podziału na strefy czasowe oraz tłok to
drugi w tym dniu znak dla mnie, że potknięcia organizacyjne w tym biegu
niestety nie wynikają tylko z braku sponsora.
Czekamy jeszcze tylko na przemowę Jerzego Buzka, potem
strzał i lecimy. Cieszę się strasznie. Nie gonię. Zupełnie przypadkiem
ustawiłam się obok pacemakerów (zwanych w dalszej części teksu PM) na cztery
godziny.
DOLINA TRZECH STAWÓW.
Biegnę swoje, nie ma jak przyspieszyć, nie ma jak zwolnić. Ciasno jest.
Biegniemy sobie tak wszyscy do Mariackiej, gdzie alarm wyje przeraźliwie. Pomyślałam
nawet, że to dla nas. Teraz szczerze w to wątpię. W okolicach Biblioteki Śląskiej zaczynam sobie
myśleć, że może zostanę z grupą? Fajnie jest. Trzymam tempo, nie wyrywam do
przodu, a Panowie PM uśmiechnięci i bardzo sympatyczni. Nie wiem kiedy
dobiegamy do Doliny Trzech stawów, mijając pierwszy z dwóch Toi Toi’ów na całej
trasie (szaleństwo!). PM zachęcają do korzystania z terenów zielonych. Biegnie
się fantastycznie. Nogi niosą same w dyktowanym tempie. Muszę częściej zaglądać
na Dolinę, fajnie tam.
NIKISZOWIEC. Zanim
się obejrzałam już biegliśmy wzdłuż trasy i kierowaliśmy się na Nikiszowiec. PM’owie
opowiedzieli po krótce o historii dzielnicy i zapowiedzieli, żeby nie liczyć na
kibiców. Błąd. Jak mało gdzie, właśnie tam na nas czekali, wypatrując nas w
oknach i dopingując całkiem żwawo. Lubię Nikisz. Ma coś w sobie. Spójność,
charakter i niepowtarzalny klimat tego miejsca sprawia, że budzę się dopiero na
podbiegu już w Szopienicach. Nie wiem o czym myślałam. O niczym chyba. Nie
pamiętam. Jak wielu odcinków trasy zresztą. Nie potrafię napisać relacji
kilometr po kilometrze. Nie umiem złożyć tego w jedną całość, chociaż bardzo
bym chciała.
SZARO. Biegnąc
przez Szopienice i Zawodzie, myślę sobie: „jak tu szaro” i „nie dam rady tak do
mety”. Dwa kolejne kilometry w okolicach
5:10 min/km. PM uspokajają, że potrzebujemy zapasu. Zaczynam odliczać metry do
półmetka. Będą tam kibice, dołącza do
nas półmaraton i Prywatna Grupa Wsparcia w osobie Osobistego Małżonka. A
wsparcia potrzebujemy, kibiców na trasie niewielu.
PÓŁMARATON. W
chwili, w której mijamy Spodek i półmetek, startuje półmaraton. Ścigacze
doganiają moją grupę akurat na zwężeniu. „Prawa wolna!” ktoś krzyczy, reagują
prawie wszyscy, ale przepychanki bardziej denerwują niż motywują i finalnie nie
był to najlepszy pomysł, zwłaszcza dla półmaratończyków walczących o wynik
poniżej 1:50. W efekcie nie zauważam podbiegu, który w poprzednią niedzielę
mnie zabił i dzielnie dotrzymuję kroku PM’rom zaliczając kolejne kilometry w
5:20 min/km.
SIEMIANOWICE ŚLĄSKIE.
W głowie powtarzam zdanie jednego PM’a,
że druga połowa trasy to 16 km pod górę, 3 km płasko i 3 km z górki. Naprawdę?
To możliwe? Przerażam się po raz pierwszy. Wraz ze szczytem podbiegu wybiegamy
z Katowic i u bram Siemianowic Śląskich
gra nam jedyna grupa zorganizowana. Miło i motywująco. Chociaż ja mam swojego
prywatnego, osobistego i najlepszego motywatora, który w moim, żółwim tempie
jechał do mety wzdłuż trasy, czekając na to, kiedy będzie potrzebny.
Tutaj jeszcze się uśmiecham... |
CHORZÓW i AZOTY. Doczekał
się. Nie od razu. Chorzów Stary łamał
mnie pomału i konsekwentnie. Zwolniliśmy. Kompletnie nie odczułam różnicy tempa.
Wypatrywałam ściany. Tak, chyba na nią czekałam i doczekałam się. Rafał próbuje
podać mi bidon, warczę po raz pierwszy. Pyta jak się czuję, chcę go ugryźć.
Wybiegam za zakręt, widzę kolejną część długiego i stromego podbiegu na trzydziestym
którymś kilometrze i dostaję wścieklizny. Ku..wa mać! Dalej to samo! Pierdo…ę!
Nie biegnę! Dokładnie tak było.
Nie miałam skurczy, nogi bolały delikatnie, jak na wybieganiu. Głowa nie uniosła tematu i dobiły mnie jedyne podbiegi, których się obawiałam. Azoty na horyzoncie a ja idę. Płakać mi się chce. Nie płaczę. Zbieram się i biegnę dalej, nawet wchodzę w tempo 5:40 min/km. Trzymam się do kolejnego zakrętu i kolejnego podbiegu. Zaczynam walkę od nowa. I tak jeszcze ze trzy razy i trzy podbiegi.
Za każdym razem mam siłę, żeby biec i za każdym razem się łamię. Ostatni kilometr robię w 5:03 min/km. Z uśmiechem wbiegam na metę.
Nie miałam skurczy, nogi bolały delikatnie, jak na wybieganiu. Głowa nie uniosła tematu i dobiły mnie jedyne podbiegi, których się obawiałam. Azoty na horyzoncie a ja idę. Płakać mi się chce. Nie płaczę. Zbieram się i biegnę dalej, nawet wchodzę w tempo 5:40 min/km. Trzymam się do kolejnego zakrętu i kolejnego podbiegu. Zaczynam walkę od nowa. I tak jeszcze ze trzy razy i trzy podbiegi.
Szkoda, że nie wytrzymałam do 39 km... |
Za każdym razem mam siłę, żeby biec i za każdym razem się łamię. Ostatni kilometr robię w 5:03 min/km. Z uśmiechem wbiegam na metę.
Źródło: www.maratonypolskie.pl |
ZROBIŁAM TO. Medal
jest mój i bardzo się z niego cieszę. Jestem maratończykiem i nikt mi tego nie
zabierze. Udowodniłam sobie, że mogę, ale też że mogę lepiej.
Zastanawiam się,
czy nie za bardzo zaufałam PM? W pewnym momencie wyprzedziliśmy chłopaka
biegnącego na 3:56…, ale czy im mogę przypisać te
czteryminutyidziesięćsekund? Raczej nie, mogło być gorzej gdybym biegła sama. A tak mam przynajmniej nad czym myśleć.
Te czteryminutyidziesiecsekund sprawiają, że nie mam pomaratońskiej pustki. Wiem
co robić.
jestem z Ciebie bardzo, bardzo dumna :) aż mi się łezka w oczkach zakręciła.... mała jesteś wieeeeeelka, buziole ...Kinia
OdpowiedzUsuńAh zazdroszczę! Wspaniała relacja i gratuluję, bo to na prawdę powód do dumy! I ten medal.. BRAWO! :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że i mnie kiedyś uda się przebiec królewski dystans.. :)
Ze wszystkiego co napisałaś najważniejsze jest to: "Jestem maratończykiem i nikt mi tego nie zabierze. Udowodniłam sobie, że mogę, ale też że mogę lepiej." Gratuluję!
OdpowiedzUsuńA te czteryminutyidziesiecsekund to sobie jesienią z nawiązką odbijesz (może w Poznaniu, hę?) :-)
Ala pierwszy maraton i co chciałbyś może łamać trójkę;)? Nie od razu Kraków zbudowali! Jak we wszystkim, a w maratonach szczególnie ważne jest doświadczenie i cierpliwość. Przebiegłaś, nie zderzyłaś się ze ścianą. Sama piszesz zima przespana, a nie przepracowana;( Dziewczyno jaki niedosyt? Powinnaś się cieszyć:)) Ja pierwszy asekuracyjnie zrobiłem wiosną w 4:33,a jesienią w Poznaniu 3:56. I żadnego tu kręcenia nosem;) masz RŻ i powinnaś być w euforii, bo rzesza biegaczy "kupiłaby" Twój wynik "z pocałowaniem ręki" ;)Wyciągniesz wnioski i następny będzie poniżej czwórki:))
OdpowiedzUsuńAch te Kobiety...
Gratuluję Alu wielkie brawa i witaj w rodzinie Maratończyków:))
Ala gratuluje. Wiedziałam ze na tym jednym sie nie skonczy :)
OdpowiedzUsuńGratuluję :) też marzę aby powiedzieć pewnego dnia "jestem maratończykiem i nikt mi tego nie zabierze" :) A wynik? Jest naprawdę super, zwłaszcza jak na debiut. Wzięłabym taki czas w ciemno ;)
OdpowiedzUsuńMówisz, że przespałaś i przechorowałaś zimę, więc jeżeli zaczniesz do następnego maratonu mocniej się przygotowywać, to wykręcisz taki czas, że strach się bać! ;)
Dziękuję za Wasze przemiłe słowa i gratulacje :)
OdpowiedzUsuń@keepdreamscloser, @Maria - wystarczy chcieć i maraton może być w zasięgu ręki :)
@drproctor - trafiłeś z tym Poznaniem :) rozważam całkiem poważnie
@tete - tak już mam, lubię kiedy wszystko wychodzi od razu :)
@wiolqn - dzięki wielkie!
Jestem pod wrażeniem! Ja debiutuję w przyszłym roku :)
OdpowiedzUsuńRozumiem Twój niedosyt, ale to naprawdę świetny wynik. Gratuluję. Jestem pewna, że uda ci się złamać 4 godziny.
OdpowiedzUsuńAla! Gratulacje!!! Trudna trasa, nie za duży kilometraż w zimie - naprawdę w takich okolicznościach poradziłas sobie super i już wiesz jak ten maraton ktory ci się zamarzył wygląda. A przy następnym założę się że progres będzie ogromny - brawo dla Ciebie i twojego wsparcia :)
OdpowiedzUsuńAla, pięknie! Gratulacje! Następny maraton zmiażdżysz :)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog, z największa przyjemnością dodaje do obserwowanych, i obiecuję częsciej zaglądać :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
nomorepainlife.blogspot.com
gratuluję, sam jeszcze nie mogę wybrać jakim maratonem chcę zacząć, bo "mój" poznański mi się nie podoba, no i też złamać 4h chcę w debiucie, ehhh :)
OdpowiedzUsuńno i powodzenia bo w następnym Maratonie na pewno się Tobie uda przeskoczyć o te 4:10 :)
gratuluję ! ja dopiero zaczęłam przygotowywać się do maratonu, który jest we wrześniu... i po przeczytaniu Twojego postu. o kurcze ! o kurcze noo...
OdpowiedzUsuńW każdym razie - ogromne gratulacje;)
Podziwiam! Gratulacje!! :)
OdpowiedzUsuńmedal jest świetny:)
OdpowiedzUsuńgratulacje !!! ja swój maratoński debiut planuję na 6 Silesia Marathon :) boję się bardzo mimo, że to jeszcze rok czasu ;) ale mam sporo do odrobienia, pozdrawiam i zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuń