piątek, 3 maja 2019

Podobno ultra biega się głową... Dziki Groń.

Tu zaczyna się przygoda... 



„Pytanie o to, czym jest dla mnie ultra i bieganie w górach, najlepiej zadać mi po takim biegu jak Zimowy Janosik. Na jednym wdechu, bez zająknięcia, z błyskiem w oku i wypiekami na twarzy, z niemałą satysfakcją i ogromną przyjemnością odpowiem.  Bieganie w górach sprawia, że czuję się silna. Mimo setek współtowarzyszy na trasie, turbowyjątkowa, a koncentrowanie się przez kilka godzin na „tu i teraz” resetuje głowę jak dwutygodniowe wakacje. Po biegu wydaje mi się zaś, że oprócz biegania po górach, mogę je też przenosić. Wszystkie problemy zostawione poza trasą maleją odwrotnie proporcjonalnie do przewyższeń i wysiłku. Wypisz wymaluj szczęście…”

Tak brzmiał pierwszy akapit relacji z Janosika.  Łatwo jest czuć się silną i turbowyjątkową kiedy wbiega się na metę jako trzecia kobieta open. Motyle, fajerwerki i szampan łatwo uderzają do głowy. Naprawdę  fajnie jest widzieć siebie taką. Silną, zmotywowaną, zdystansowaną, zdeterminowaną, szczęśliwą. Pięknie jest wierzyć w swoją siłę, bo to uczucie nie do przecenienia. Najfajniej jest jednak mieć siłę, kiedy bańka pęka, czar pryska i nic nie jest kolorowe. Wtedy trzeba jakoś pozbierać do kupy co się rozpadło i przekonać się, czy ta siła jest warta cokolwiek więcej niż pięciosekundowa bańka. Dmuchając każdą kolejną bańkę musisz wiedzieć, że pęknie i że będzie trzeba nadmuchać kolejną i kolejną, a potem jeszcze jedną, jeszcze tysiąc i tyle ile będzie trzeba…

Noc przed startem. Dziki Groń wypada na drodze do celu, więc chyba nie mam wobec startu i, co ważniejsze, wobec siebie oczekiwań. Nie mam strategii, nie studiowałam specjalnie trasy, będzie mocno, ale na luzie.  Zamykam powoli jedno oko i szybko je otwieram. Za zamkniętymi powiekami czają się, o niespodzianko!, oczekiwania, czasy i inne strachy a przecież miało ich tam nie być! To nie ten start. Nie tak się ze sobą umawiałam. No nic, liczę owce, dużo owiec i jakoś zasypiam.

Rano myślę już tylko o tym, że czeka mnie dzień w górach. Najlepiej. Uśmiecham się patrząc na chłopaków. Widzę ich oczekiwanie  na start i podekscytowanie, do twarzy im z tym. To jeden z obrazków, które chcę zachować w mojej pamięci najdłużej jak się da. Są takie chwile, kiedy czujesz, że to co robisz, jak żyjesz i jakie życie pokazujesz dzieciom, jest dobre i nagle moc wraca ze zwielokrotnioną siłą. Chwila przed startem Dzikiego Gronia była taką właśnie Chwilą.

Chwilę potem zaczęła się daleka podróż… Nie wiem, w którym momencie oraz nie wiem co pierdolnęło, ale jebło z hukiem. Dziś, prawie tydzień po starcie, z pierwszych 22 kilometrów nie pamiętam prawie nic. Zdziwienie, oszołomienie, wkurw i łzy. Dużo łez. I dużo brzydkich słów pod własnym adresem. Nie potrafiłam zmusić się do wysiłku, nie potrafiłam zmusić nóg do biegu, ale przede wszystkim nie potrafiłam zmusić głowy do odpuszczenia. Kompletnie nie rozumiałam co się dzieje. Bunt, blokada, niemoc. Słabość i żal. Najgorsze jednak było rozczarowanie. Rozczarowanie sobą i tym, że pozwoliłam samej sobie na nakręcenie spirali, której nie jestem w stanie zatrzymać. Bo słaby dzień i słaby bieg to jedno, ale to co działo się w mojej głowie to zupełnie inna historia. Historia, która nie powinna się była wydarzyć. Do dziś tego nie ogarnęłam. Było źle. Do Rytra dobiegam w takim stanie, że kiedy widzę Moich Chłopaków, tracę oddech. Dosłownie. Czuję jak wszystko wokół mnie zaczyna wirować, a Marcin każe mi oddychać. Słyszę jak dyszę. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie czy coś mnie boli. Nie potrafię powiedzieć co się dzieje. Wszystko jest źle. Wszystko jest nie tak.


„Mamo, dlaczego płaczesz?”. To pytanie będzie mi dudnić w uszach nie tylko przez cały bieg, nie opuści mnie przez kolejne dni… A ja nie wiem. Naprawdę nie wiem. Przytulam się mocno i z płaczem ruszam dalej. Odwracam się. Widzę  Chłopców na hulajnogach, widzę Marcina i smutno mi, bo wiem, że przez najbliższych kilka godzin będzie się martwił. „Nie wrócę się”, mówię głośno do siebie i jak niezdara stawiam nogę za nogą. O tak. Noga za nogą. Krok za krokiem. Myśl za myślą. Dociągnę to wszystko do mety. Patrzę w górę. Patrzę na las. Patrzę jak dwóch chłopaków z trasy bierze od starszej Pani zakupy na podejściu do wsi. Uśmiecham się. Fajni ludzie biegają w tych górach. Fajne te góry. Fajnie, że tu jestem… Zaczynam wracać z długiej podróży. Krok za krokiem. Oddech za oddechem. Odliczam kolejne osoby mijane na szlaku. Nie koncentruję się na niczym innym. Nie patrzę na zegarek. Nie liczę kilometrów. Biegnę, kiedy da się biec, a nawet kiedy wydaje mi się, że się nie da. Im bardziej bolą mnie nogi, tym bardziej czuję, że żyję. Czasem nawet się uśmiecham. Od pierwszego punktu do mety wyprzedzam prawie sześćdziesiąt osób. Zapamiętuję obrazki.  Zapamiętuję uczucia. Zapisuję wnioski. Ukończenie zawodów w 9 godzin i 17 minut, na 17 miejscu wśród 74 startujących kobiet, wstydu nie przynosi, ale szału też nie robi. Chcę od siebie więcej.

Wzrusz...

Odebrałam lekcję na Dzikim Groniu. Nie pierwszą i na pewno nie ostatnią. Kiedy na cztery kilometry przed metą łapie mnie ulewa myślę sobie, że piękny i ważny bieg za mną. Potem jest tylko piękniej.  Leje jak z cebra, a Oni czekają na mecie. Oczy im się świecą. Nikodem piszczy ze szczęścia, kiedy biegniemy razem ostatnią prostą. To był najpiękniejszy finisz świata. Mimo wszystko.

Kocham to, nawet jak jest źle i ciężko, jak plany i marzenia mocno kopią mnie w dupę. Kocham to, nawet jak czuję się słaba, mała i nawet jak czasem czuję, że nie do końca pasuję tutaj gdzie jestem. Często patrzę wstecz, tak samo często patrzę do przodu.  Często upadam, ale zawsze się podnoszę.  Czasem sobie myślę, żeby może dać sobie spokój ze ściganiem się z celami, marzeniami i samą sobą. Nie trudno o takie pomysły, kiedy bańki, zamiast lecieć wysoko i mienić się w słońcu, pękają jedna za drugą…  Ale nie przestanę ich dmuchać, zbyt wiele obiecują, a ja za bardzo lubię siebie od kiedy biegam ultra z całą siłą i ze wszystkimi słabościami, które niesie.

Tak pięknie było.  Fot.  Pietruszka - fotografia 
Tak pięknie było. Fot. Pietruszka-Fotografia


Tak pięknie bylo. Fot. Pietruszka - fotografia



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz