- To zależy w dużej mierze od tego, dokąd
pragnęłabyś zajść - odparł Kot-Dziwak.
- Właściwie wszystko mi jedno.
- W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz.
- Chciałabym tylko dostać się dokądś - dodała Alicja w formie wyjaśnienia.
- Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.
- Właściwie wszystko mi jedno.
- W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz.
- Chciałabym tylko dostać się dokądś - dodała Alicja w formie wyjaśnienia.
- Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.
(Alicja w
krainie czarów. Lewis Carroll)
Jestem, co więcej często bywam Alicją, ale jedno różni nas
na pewno. Nie jest mi wszystko jedno. Wiem, którędy pójść, żeby dostać się tam
gdzie chcę być.
To nie tak, że nie słucham się nikogo. Czasem słucham.
Bardzo grzecznie, przez pierwszych siedem kilometrów, dawałam się wyprzedzać
wszystkim (Bela, Krasus możecie być dumni). Z coraz niżej spuszczoną głową
wpatrywałam się w odczyt pulsometru i z żalem odnajdywałam moje miejsce w
szeregu. Zdecydowanie nie było ono tam, gdzie ustawiłam się na starcie.
Zabolało bardzo.
Świetny początek, żeby uruchomić maszynę i nakręcić spiralę
myśli nieuczesanych. Przypomniałam sobie, jak bardzo nie chciało mi się jeździć
w góry w ostatnich tygodniach. Dacie
wiarę? Nie chciało mi się jeździć w góry. Tak, to o mnie. Sama w to nie wierzę,
ale tak właśnie było. Chwilę potem przypomniałam sobie, dlaczego mi się nie
chciało i w jednym momencie pojawiły się dwie, o niespodzianko, wykluczające
się myśli. „Pierdol to” i „Napierdalaj”.
Zamiast zastanawiać się której posłuchać, zajęłam się
liczeniem wyprzedzanych dziewczyn. Tak zleciał mi czas do Rachowca, Kikuli i
Wielkiej Raczy. Całkiem sporo ich naliczyłam. Nie był to jednak happy end.
Jeszcze nie. Nie tym razem. Na Chudym
walczyłam o każdy krok, każdy oddech i każdą dobrą myśl. Kiedy wybiegałam z
punktu na Przegibku nie mogło być bardziej do dupy. Wyprzedziła mnie
dziewczyna, wszystko bolało, głowa nie współpracowała, rozpiski czasowe dawno
już się rozjechały, zegarek oszalał i od siódmego kilometra wmawiał mi, że napieram
z tętnem 220 tak przekonująco jak ja od startu próbowałam wmówić sobie, że nie
chcę być tu gdzie jestem. Że wszystko idzie nie tak.
Bo plan był zupełnie inny.
Bo się potem wszystko rozsypało. A zaczynanie wszystkiego od nowa po
trzydziestym czwartym kilometrze i dalej, choć na koniec da kupę szczęścia,
jest na początku cholernie trudne. Bo pewnie za chwilę pojawi się kolejny
kryzys, da mi po dupie, a ja będę musiała się po tym podnieść i jak gdyby nigdy
nic nadal robić swoje, stawiać krok za krokiem. Byle do przodu.
Czasem pozostaje tylko spuścić głowę / fot. Fotomaraton |
Marudziłam bardzo, ale nie użalałam się nad sobą. Miałam stuprocentową pewność, którą trasę wybiorę na szczycie. Niosąc całe to rozczarowanie, aż za dobrze wiedziałam, że będę je niosła przez osiemdziesiąt cztery kilometry. Pogodziłam się z tym, że to nie będzie bieg jaki sobie wymarzyłam, nie będzie uśmiechu od ucha do ucha, endorfin i zadowolenia z siebie. Przeszło mi nawet przez myśl, żeby odpuścić zupełnie i dotrzeć sobie spokojnie w limicie. Bez tego całego wyrzygu, bo po co mi on? Co za różnica, czy będę siódma, ósma, dziesiąta czy piętnasta. Jeden pies, który nikogo nie obchodzi.
Do tego jeszcze błoto, które sprawia, że na zbiegach jestem
bardziej beznadziejna niż zwykle. Myślę o tym na zbiegu z Rycerzowej, dokładnie
w tym momencie odjeżdża mi noga. Boli… Pierdolę, nie biegnę. Idę. Idę, klnę i
zauważam, że jestem sama. Nareszcie. Tłum na pierwszych kilometrach trasy
zmęczył mnie niemiłosiernie. Może to wtedy zaczyna się powoli zmieniać?
Zaczynam widzieć jaki piękny jest ten zabłocony i zamglony las. Magiczny,
tajemniczy i tylko mój. Mam za sobą trochę ponad dystans maratonu, drugie tyle
przede mną. Zaczynam śpiewać bezgłośnie, ale za to całą sobą.
Idź własną drogą
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
Bez znieczulenia
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
Bez znieczulenia
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych
(…)
Żyj z całych sił
I uśmiechaj się do ludzi
Bo nie jesteś sam
I uśmiechaj się do ludzi
Bo nie jesteś sam
(Do Kołyski. Dżem)
Śpiewam, zaczynam się uśmiechać, ale kląć nie przestaję. Na
podejściach na Szczytówkę i Oszusta po prostu nie da się inaczej. Kto był ten
wie. A kto nie był niech pójdzie i się przekona. Do ton błota dochodzi ulewa i
silny wiatr. Jest mi naprawdę zimno. Zaczynam szybciej przebierać nogami. Nie
widzę innego wyjścia. Takie to proste. Bunt mam za sobą. Bez ostrzeżenia i bez
pożegnania. Poszedł sobie drań.
fot. Fotomaraton |
Zbieg do Glinki to spotkanie z Edytą i najpyszniejsza buła z podwójnym serem od Krasusa (Marcin, dziękowałam Ci już? Dziękuję za wszystko). Od sześćdziesiątego kilometra znów kocham ultra i wiem, że jestem
tutaj gdzie jestem, bo właśnie tutaj chcę być. Nigdzie indziej. Jak to się
stało? Kiedy? Nie wiem, ale jest najlepiej na świecie.
Ostatnie kilometry to już cała ja. Za schroniskiem na Hali
Lipowskiej dostrzegam za sobą dziewczynę. Wiem, że jestem siódma i tylko przez
chwilę myślę sobie, że nie ma dla mnie znaczenia czy do mety utrzymam tę
pozycję, czy przybiegnę ósma. Zaraz potem, na sztywnych nogach, zaczynam moją
wielką ucieczkę do mety. Nakręcam się z każdym metrem i z każdym spojrzeniem na
zegarek. Lecę. Mam swoje endorfiny. Jest pięknie. Przez chwilę,
bo zaraz potem gubię szlak. Dziewczyna mnie wyprzedza. Tylko. Nie. To. Nie chcę
trzy kilometry gnać na złamanie karku, na bank się wypierdzielę. Ale lecę, bo co innego mogę teraz zrobić? Lecę
i śmieję się na głos, dziewczyna okazuje się chłopakiem. Tak, to bardzo w moim
stylu.
Dzięki tej ucieczce wpadam na metę po dwunastu godzinach i
pięćdziesięciu pięciu minutach jako siódma kobieta. Zrobiłam plan minimum.
Wzrusz przed metą... (chyba) / fot. Fotomaraton |
Mogło być lepiej. Wiem to. Mogłam zrealizować plan. Gdybym
tylko ogarnęła się ciut wcześniej, mogłabym teraz dumnie paradować w koszulce z Chudego
Wawrzyńca AD 2016. Nie wybiegałam swojego, nie zasłużyłam na prezent. Smuteczek
jest i to niemały. Muszę jakoś z nim żyć, bo tak jak w życiu, błędy na równi z
sukcesami, doprowadziły mnie tu, gdzie dokładnie teraz jestem.
PS. Wcisnęłam się na rozszerzone pudło, pĄpkinsi sprawili że
mimo wszystko czułam się jakbym wygrała (DZIĘKUJĘ!), a i pizza w Rajczy była naprawdę dobra.
Fot. Biec dalej i wyżej. |
Genialny post
OdpowiedzUsuńzapraszam do mnie na konkurs, super nagrody do wygrania!
nicoleotremba.blogspot.com/2016/11/wielki-konkurs-swiateczny.html
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń