Będzie nudno. Bo
zachwytów nad bieganiem ciąg dalszy. Bo wszystko co do tej pory napisałam o
mojej motywacji do biegania i o tym, że bieganie daje mi i siłę i wiarę i Bóg
jeden wie co jeszcze, to prawda. Fakt, powrót do biegania mniej więcej zbiegł
się z innymi, mniej lub bardziej ważnymi wydarzeniami w moim życiu, ale ja nie
o tym dzisiaj. Bieganie zmienia. Na przykład, kiedy kilka lat temu zaczynałam
truchtać wychodziłam z domu o bladym
świcie nie dlatego, że musiałam. Bynajmniej. Wcześniej wychodzisz – wcześniej wracasz.
Czytaj – zanim na ulice wypełzną tłumy gapiów. Naprawdę wydawało mi się wtedy,
że wszyscy na mnie patrzą. Patrzą i szydzą. Nie daj Boże spotkać sąsiada.
Marzyłam o ucieczce na bieżnię do siłowni. Uciekłam. I zaraz potem przestałam
biegać po raz pierwszy.
Od tego czasu za mną (tu czas na fanfary) pierwszy, mas
o menos, 1000 przebiegniętych kilometrów. Niewiele, wiem. Ale w tym tysiącu
jest 232k wybiegane w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, w trakcie których
zaliczyłam trzytygodniowe, przymusowe wakacje od biegania. Co się zmieniło
przez ten tysiąc? Na pewno kierunek marzeń. Teraz chciałabym wszelką cenę uniknąć
biegania na bieżni mechanicznej. Nie mam już problemu z tym, że ktoś patrzy,
czy nawet komentuje jak biegam. Kiedy mam gorszy dzień, nie powiem, zdarza mi
się ripostować i zapraszać co bardziej
dowcipnych panów do wspólnej przebieżki. Zazwyczaj mam w domyśle, że większość
gapiów w ten czy inny sposób zazdrości. Kondycji. Uśmiechu. Nóg. Kropka. Nawet jeśli
jest inaczej. Mimo wszystko wybrałam się do siłowni. Muszę w końcu zacząć pracować
siłowo, dodatkową motywacją była darmowa wejściówka do siłowni., czekała
długo i w końcu się doczekała.
Mimo
kilku plusów stwierdzam, że to jednak nie mój świat. Nie
wiem czego nie znoszę bardziej – smrodu charakterystycznego dla siłowni,
czy lansu? Do pierwszego nie mogę się przyczepić, ale
jeśli na wejściu witają mnie trzy pańcie w sztucznych włosach, rzęsach,
paznokciach i nie wiem czym jeszcze, zaraz potem widzę na sali kolesia rzucającego
do kosza w okularach przeciwsłonecznych i panie wycierające z czoła pot,
którego nie ma, to ja jednak chyba jestem z innego świata i to jedyne o czym
myślę to odwrócić się na pięcie i wyjść. Ale chwila moment, przecież ja jestem
ponad to. Przebiegłam 5km. Po pierwsze, dziś nie miałam w planie
treningu, po drugie żeby się nie zanudzić lekko się sponiewierałam. Wyglądało
to tak, jakbym tam przyszła ćwiczyć nie
nogi a kciuki, zmieniałam tempo i nachylenie w tempie zdecydowanie zbyt
szybkim. Dzięki temu znalazłam dwa powody, o których będę pamiętać jeśli do
biegania w obiekcie zamkniętym wygonią mnie siarczyste mrozy lub inne takie:
- Interwały – nie umiem trzymać tempa, szarpię je niemiłosiernie, a tutaj: cyk! maszyna odwala za mnie całą robotę, a może i przy okazji czegoś się od niej nauczę.
- Podbiegi - i kończy się problem, że górka za krótka, za długa, za stroma, za płaska.
Biegu tempowego
na dystansie dłuższym niż 5k, o wybieganiu nie wspominając na bieżni sobie nie
wyobrażam. Nie dlatego, że dużą część pracy wykonuje za nas sprzęt, dzisiejsze
30 minut było dziś dla mnie dłuższe niż jakikolwiek z moich ostatnich treningów. Więc, tak długo
jak się da: na chodniki, ulice, pola, parki, lasy i inne bezdroża! I niech
wszyscy patrzą :)
Alu też wychodziłem skoro świt hi,hi... ale dwanaście lat temu inaczej patrzono na "starego" biegającego;)Teraz bieganie jest modne. Nie lubię bieżni na stadionie, podobnie jak mechanicznej:) m.in. z powodów które opisałaś;)Uwielbiam bieganie w terenie, i mogę już wbiec w tłum ludzi nic z tego sobie nie robiąc he,he... pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńKilka lat temu, kiedy jeszcze nie biegałem, zawsze patrzyłem na biegaczy (a było ich wtedy o wiele mniej niż teraz) z niejakim podziwem. Teraz zdarza mi się zauważyć podobny podziw na twarzach mijanych podczas biegu przechodniów.
OdpowiedzUsuńA 70. letniej Pani stojącej na przystanku i pozdrawiającej mnie wyciągniętym w górę kciukiem, nie zapomnę chyba do końca życia :-)